piątek, 30 maja 2014

Cierpię jak Maria Peszek w Bangkoku.

Czyli 3 rzeczy, za które nienawidzę Grecji.

1. Sjesta 

"W Grecja odczuwa skutki kryzysu". Niemożliwe! Wręcz nie do uwierzenia! Jak jakikolwiek cywilizowany kraj może nie odczuwać kryzysu, kiedy codziennie na 3 godziny staje gospodarka? Grecy traktują sjestę jak  świętość - zmykają hipermarkety, apteki, szpitale, agencje towarzyskie, wszystko. Wszystko! Każdy ma w końcu święte prawo odpocząć między 13 a 16. Tylko zwyrodnialec w takich godzinach robi zakupy, czy już nie daj Boże, chce zjeść obiad. Jeżeli w tych godzinach jesteś spragniony, głodny czy potrzebujesz insuliny - umieraj, albo dla relaksu przejdź się między zaciągniętymi roletami okolicznych sklepów. Tylko cicho, bo jeszcze kogoś obudzisz! Sjestę zaczęłam traktować bardzo serio, kiedy prawie zasłabłam z głodu na jednej z malowniczych włoskich uliczek. Teraz robię zapasy, przygotowuje suchy i gorący prowiant. Włosi mieli u mnie wybaczone już po jednej filiżance ich boskiego espresso. No właśnie, kawa....


2.Kawa

Jestem przekonana, że gdyby włoskie espresso dowiedziało się, co grecy nazywają kawą, popełniłoby samobójstwo. Grecka kawa jest ruda, ma zapach kawowego odświeżacza do pomieszczeń i smak tego co go niej dodasz - mleka, cukru. Po pierwszym spotkaniu, spragniona greckiego smaku bałam się, że bez kliku lat terapii nie zaufam już żadnej kawie. Nie dziwię się, że oni potrzebują trzech godzin  sjesty, skoro piją taką kawę. 

3. Komary

Ostatnio ktoś mi tak bzykał nad uchem, jak spędziłam noc u koleżanki w akademiku. Tam nawet było lepiej - dzieliła nas ściana. Komary są zdecydowanie bardziej bezpośrednie. Wiem, wiem jeżeli ktoś chce mieć plus 30 i turkusową wodę za oknem, musi być otwarty na pewne niedogodności. Ale na litość Boską, wiele można w Grecji zrobić, ale na pewno nie można się wyspać. Nie działają żadne spreje, kremy, maści, nic. Jedyne co działa to niezapalania światła, nieotwieranie okien, nieposiadanie krwi, nieistnienie. 

 Poza tym - było cudownie!

czwartek, 29 maja 2014

Kasza jaglana - dlaczego warto


Kasza jaglana to jedna z tych potraw, którą powinno się jeść z zamkniętymi oczami - dużo lepiej smakuje niż wygląda. Jednak nie warto się poddawać - jaglana to świetny dostawca witaminy B i lecytyny, jest bezglutenowa. To świetny dostawca energii, obniża cholesterol i poprawia koncentrację.Usuwa toksyny i oczyszcza organizm. Lekarze polecają jedzenie kaszy jaglanej na śniadanie - dzięki temu mamy siłę i moc na cały dzień. Jest tania - paczka kosztuje ok.2zł. U mnie ostatnio gości na śniadaniu w wersji czekoladowej:

Składniki (2porcje):
  • szklanka kaszy jaglanej 
  • 3 łyżki kakao
  • 5suszonych daktyli
  • 50g płatków migdałowych

Przygotownie:
  • Kaszę płuczemy pod bieżącą wodą, a następnie gotujemy 20min na małym ogniu(kontrolując czy się nie przypada). Ugotowaną odcedzamy.
  • Daktyle kroimy na drobne paski
  • Kaszę, daktyle, płatki migdałowe i kakao wrzucamy blendujemy, aż nabiorą konsystencji kaszki dla dzieci. 

Według specjalistów wystarczą dwie porcje kaszy jaglanej w tygodniu, żeby układ trawienny i odpornościowy działa bez zarzutów. Wtedy nie trzeba chodzi do specjalistów. Do nich nikt nie lubi chodzić. Do nich są okropne kolejki, w które zawsze ktoś się wpycha bez numerka także:

Bon appetit!

wtorek, 27 maja 2014

Wąski salon

Od niedawna jesteśmy posiadaczami długie salonu. W zasadzie na razie jesteśmy posiadaczami czterech ścian i betonowej podłogi. W swoich proporcjach nasz salon przypomina wagon pociągu - jest kilka razy dłuższy niż szerszy. Zostaliśmy więc postawieni przed wyzwaniem - jak zaaranżować salon, żeby stracił kolejowy charakter?Niestety, przesuwanie ścian nie wchodzi w grę. No, chyba że dorzucalibyśmy się do czynszu sąsiadowi. Zostają rozwiązania optyczne.

Mam kilka wskazówek:

Malowanie - kolorem zawsze można ugrać to i owo. Dłuższe ściany malujemy ciemniejszym kolorem, krótkie jaśniejszym.Najlepiej sprawdzą się dwa odcienie tego samego kolory - różnica będzie dyskretna. Dzięki temu pomieszczenie lekko się wyrówna. Możemy też zastosować pasy - dłuższe ściany ozdabiamy pasami pionowymi, krótsze poziomymi.


Odbijanie - lustra świetnie powiększają pomieszczenie, dzięki odbijaniu światła. Dobrze sprawdzą się też  fronty od mebli o wysokim połysku, które spełnią tą samą funkcje. Takie szafki ma w swojej ofercie np. Ikea.

Oświetlanie - dużą rolę pełni oświetlenie i usytuowanie okien w pomieszczeniu. Prawidłowo zamontowane może w ładny sposób równoważyć proporcje. My w swoim salonie mamy akurat najgorszą z opcji, czyli okno na najkrótszej ścianie. Żeby okno jeszcze dodatkowo nie pomniejszało pokoju, możemy zamontować na nim drewniane żaluzje o poziomym układzie, albo rolety "noc/dzień". Dużą rolę pełni także oświetlenie sztuczne np. listwy led. świetnie sprawdzą się na podsufitce, ustawione wzdłuż jej krótszych boków.


Efekty w praktyce? Już niedługo!


Użyte zdjęcia pochodzę z portalu pinterest.com

poniedziałek, 26 maja 2014

Baletowa sesja ślubna

 Po raz tysięczny chciałabym podziękować i polecić naszego fotografa ślubnego - Sebastiana
Bez Ciebie by tego nie było 

czwartek, 22 maja 2014

Fast&Cheap


Pulpety z grilla z cukinią

Potrzebujemy
- 250g mięsa mielonego (dowolnego, byle nie garmażeryjnego)
- 1 cukinie
- przyprawy ( u mnie pieprz, ostra papryka, zioła prowansalskie)
- mieszankę sałat
- kiełki (w mnie z brokuła)
- 2 pomidorki (koktajlowe albo suszone)
- ocet winny
- oliwa


Cukinie umyć, zetrzeć na tarce razem ze skórką i posypać solą. Za pomocą papierowego ręcznika zebrać nadmiar wody. Mięso doprawić i wymieszać z cukinie. Formować małe, płaskie kotleciki na grillu lub patelni grillowej( ja smażę na patelni grillowej ponieważ w dalszym ciągu konsekwentnie nie mam piekarnika).

Mieszankę sałat wymieszać z kiełkami. Pomidorki pokroić i dodać na wierzch. W szklance wymieszać 2łyżki oliwy z oliwek z 2łyżkami octu winnego. Polać sałatkę.
Pulpeciki smażyć po 5min z każdej strony. Podać razem z sałatką. Przyrządzenie potrawy zajmuje ok. 15min

Bon Appetit!

środa, 21 maja 2014

Mój pierwszy raz z kobietą.


Nienawidzę tego robić. Kręci mi się w głowie na sam widok boeinga. Ogrania mnie panika kiedy jakikolwiek element mojego ciała znajdzie się wewnątrz maszyny. Mdli mnie kiedy samolot podjeżdża na pas startowy. Nic nie zrobię, jestem nielotem.

Uspokajam się trochę gdzieś na wysokości przelotowej, kiedy usłyszę męski głos pilota życzący mi miłego lotu. Czuje się zaopiekowana i zadbana, wiem że jestem w rękach odpowiedzialnej i godnej zaufania osoby. Tak miało być i tym razem. Po wyłączeniu się sygnalizacji "zapiąć pasy" usiadłam wygodnie w fotelu i czekałam aż ogarnie mnie spokój. Wtedy głos wydobył się z głośników, ale nie był zmysłowym barytonem. Nie utonęła w cieple męskich ramion. Przeciwnie. Z głośników wydobyło się aksamitne:

-  Mam na imię Kasia - usłyszałam głos dziewczyny w okolicach 30stu lat.
-  Japierdolekurwamać - stwierdziłam bez namysłu. 

Tak bardzo nienawidzę tego robić, że jest mi w sumie wszystko jedno z kim to robię. Nie mniej, zdecydowanie wolę wtedy położyć głowę na silnym, umięśnionym ramieniu, które obejmie mnie stanowczym uściskiem. Zupełnie nie przywykłam w takiej sytuacji do zapachu delikatnych, kobiecych perfum. 

Kobiety za sterami  boeinga stanowią 1%. Czyli statystycznie lecąc 100 razy mam 1 szansę robić to z kobietą. Ja leciałam może ze 20. Nienawidzę statystyk.

Nie mam nic do kobiet pracujących na stanowiskach powszechnie uznanych za męskie. Znam kobiety które są żołnierzami czy kierowcami ciężarówek. Imponują mi. Jedyne co mi przeszkadza, to kiedy kobieta wykonuje męski zawód, od którego zależy moje życie. Cały lot widziałam delikatne rączki z czerwonymi paznokciami na kokpicie. A co jeśli ma zły humor? Czasem sama chodzę po świecie i tylko patrzę do czego się przypieprzyć...A jeśli ją boli głowa? A jak zostawiła rosół na gazie? A jak wkurzył ją mąż rano? Kobiety tak łatwo się rozpraszają....

Kiedy je próbowałam zamówić podwójną whisky bez lodu, żegnałam się w myślach z mamą i wspominałam smak porannej kawy, Pani Kasia zdążyła poderwać 60 ton z ziemi, przelecieć 3 tysiące kilometrów i wylądować.

Przepraszam Pani Kasiu. Jestem pieprzonym szowinistą....

niedziela, 11 maja 2014

Zapuść brodę, pokaż cycki!


Trendy powtarzają się co kilka sezonów. Wczorajszy wrócił po długiej nieobecności - ostatnią medialną babę z brodą widziano kilka dobrych stuleci temu. Prawdziwy vintage!

Eurowizja nigdy chyba nie była konkursem wokalno-muzycznym. Zawsze polegała na wzajemnym robieniu sobie dobrze przez kraje starego kontynentu. Kogoś lubimy, to dajemy mu punkty. Kogoś nie lubimy, to dajemy punkty komuś innemu. Nie ma się co rozwodzić nad dobrymi czy złymi piosenkami, bo właściwie kogo one obchodzą? Jedynie biedny Donatan zdziwił się, że nie dla psa kiełbasa.

Gdyby mnie ktoś pytał, kobieta z brodą nie przeszkadza. W zasadzie może być uniwersalnym wzorcem - ma brodę przystrzyżoną lepiej niż połowa moich kolegów. Figurę taką że mogłabym jej zdjęcie(bez głowy/brody) powiesić na lodówce i oglądać w napadach głodu. Nie wiem tylko czy jestem do końca wiarygodna - nie przeszkadzają mi też geje, homofobii, masoni, pastafarianie, żydzi, ani księża. Nie przeszkadza mi nikt, o ile nie gwałci dzieci, nie pali nikogo na stosie ani nie zastawia mojego miejsca parkingowego.  

Conchita Wurst zaczęła mnie wkurzać kiedy usłyszałam od kilkuletniego dziecka, wpatrzonego w ekran ogólnie dostępnej telewizji, pytanie zadana przerażonym głosem : "Co to jest?". Gdyby to była zwykła baba z brodą, powiedziałabym że choroba. Gdyby to była chociaż para całujących się gejów mogłabym powiedzieć że miłość, tylko nietypowa. Gdyby to był transseksualista, opowiedziałabym o tragedii niepogodzenia z własną płcią. Niestety w tym przypadku jedyną, ale kompletnie nierozwiewającą przerażenia odpowiedzią było "nie wiem"...

sobota, 10 maja 2014

Płonące Słoiki

Ostatnie dwanaście miesięcy spędziłam na obserwacji betonowej stolicy. Fakt, wiele mitów jest przesadzonych - nigdy nie znalazłam żadnych pieniędzy na ulicy. Przeciwnie, ciągle ktoś ode mnie jakieś pieniądze za coś chce.W Warszawiakach jest jedna cecha, która zawsze robić na mnie wrażenie. Jej eskalacja widoczna jest w wielu aspektach, ale te ostatni był wyjątkowy. Symboliczny. Wydarzył się idealnie w rocznice mojej przeprowadzki do Warszawy. Byłam wzruszona. 

Otóż robiłam zakupy w jednym z pobliskich marketów. Stojąc w długiej kolejce do kasy, oddałam się obserwacji rozpromienionych od pierwszych słonecznych dni ludziom dookoła. Nagle z letargu wyrwał mnie kobiecy krzyk, który wydała z siebie Pani w średnim wieku lekko pchnięta sklepowym wózkiem przez Pana ustawiającego się w kolejkę za nią.

- Nawieźliście SŁOIKÓW, przyjechaliście nie wiadomo skąd i będziecie się tu PANOSZYĆ!!

We Wrocławiu za pchnięcie kogoś hipermarketowym wózkiem można zostać nazwany męskim przyrodzeniem. W stu synonimach. W Krakowie można liczyć na kosę między żebra. Nie wiem czego można się dorobić w Poznaniu, bo nigdy tam nie byłam. Nie znam żadnego innego miasta, gdzie najgorszą obelgą jest powiedzenie o kimś, że jest napływowy.  

Temat rdzennych Warszawiaków jest stary jak Wisła i pusty jak Żagiel Libeskinda. Mieszkając tu już trochę, poznałam jednego tzw. "Prawdziwego Warszawiaka". O słoików potykam się na każdym kroku. Myślę, że gdyby zorganizować zlot prawdziwych warszawiaków, wystarczyłby im spokojnie zarezerwowany stolik w knajpie. Jeżeli ktoś zdążył już się zameldować i wepchnąć swój słoik na dno szafy, dumnie przedstawia się jako Warszawiak. A ja potem muszę słuchać ulicznych dialogów:

- Skąd jesteś?
- Z Warszawy
- A skąd wcześniej byłeś?

I znowu muszę wybuchać śmiechem w autobusie i martwić się, że ktoś zadzwoni po pogotowie psychiatryczne. 

Ja na prawdę nic do Warszawiaków nie mam. Mnie w ogóle mało obchodzi kto skąd jest, dopóki nie jest islamskim terrorystą ,albo holenderską prostytutką. Wydaje mi się, że z każdej kultury możemy wycisnąć coś dla siebie wycisnąć, przelać przez sitko i sączyć z radością. 

Warszawiacy! To miasto, stoi, stało i stać będzie na słoiku. Częstujecie się z tego słoika łyżkami i padlibyście bez niego z głodu i niepokoju jak muchy. Polerujcie go, czyście, myjcie mu pokrywkę, stawiajcie na półkę i patrzcie jak się błyszczy. Inaczej spotkacie się kiedyś przy jednym stoliku w knajpie i będzie wam pusto i smutno.

wtorek, 6 maja 2014

Co zamiast kwiatów?


Pamiętam mieszkanie po moich osiemnastych urodzinach. Pod względem ilości bukietów mogła z nim konkurować jedynie kaplica w Matki Boskiej Zielnej. Po kilku dniach bukiety wylądowały w komunalnym kontenerze, w ja zostałam w pustym pokoju z poczuciem, że te pieniądze można było wydać inaczej. Na naszym ślubie obawialiśmy się powtórki z rozrywki, dlatego pospiesznie poszukaliśmy innego pomysłu, jak można temu zapobiec. Na ślubach spotkałam się z różnymi sposobami zastąpienia bukietów. Do moich osobistych faworytów należą:


Wino jest zawsze dobrym pomysłem na prezent. Jest podwójnie dobrym, jeżeli mamy do czynienia z parą zakochanych, przed którymi sporo miłym wieczorów. Jego trwałość jest odwrotnie proporcjonalna do trwałości kwiatów - im dłużej leży, tym milej się do niego wraca. Cena średnio półkowego wina spokojnie może konkurować z ceną średniej wielkości bukietu. A radość większa!


Kupony totolotka zawsze są dającą nadzieje niespodzianką.Wiem, wiem, wiem - statystycznie jest większa szansa że umrę w drodze do kolektury niż że cokolwiek wygram. Statystycznie jestem średniego wzrostu blondynką ze sporym bufetem i 1/3 dziecka. Od dawna nie wierzę w statystyki. Znam natomiast pary, którym z kuponów może nie zwróciło się wesele, ale spokojnie wystarczyło na egzotyczną podróż pod palmami. Warto zaryzykować!

Pluszaki to pomysł który zawsze mnie wzrusza. Zawsze w naszym otoczeniu jest dom dziecka, szpital dziecięcy lub inna placówka z najmłodszymi. Warto zapytać o możliwości i zapotrzebowanie na zabawki. W niektórych miejscach potrzebna jest specjalna zgoda, ale jej zdobycie z reguły nie jest zbyt problematyczne. Dzieci z pewnością będę miały weselszą minę, niż my wynoszący kilogramy suchych kwiatów do śmietnika.

Karmę dla zwierząt na naszym weselu zainspirowała nasza podręczna rudna znajda i znajoma wolontariuszka miejskiego schroniska. Sama akcja była banalnie prosta - rzuciliśmy pomysł naszym gościom, którzy z entuzjazmem przynieśli spore paczki. Dzięki temu wszyscy zyskali - my mieliśmy poczucie że zrobiliśmy coś przydatnego, a schronisko zebrało spory zapas karmy dla swoich podopiecznych. Poza tym widok wypełniających urząd gości ubranych w eleganckie stroje z puszkami karmu dla psa pod pachą - bezcenne!


Korzystając z okazji chciałabym jeszcze raz podziękować naszym gościom za tak otwarte podejście do naszej spontanicznej akcji - jesteście cudowni!