poniedziałek, 30 czerwca 2014

Body Revealed


Na wystawę Body Revealed przyszłam przede wszystkim kierowana ciekawości. Temat obrósł ogromną ilością mitów, legend, pikiet i protestów. Ciekawiło mnie co na prawdę kryje ta wystawa i co tak na prawdę kryje ludzkie ciało.

Hala Warszawskiego Instytutu Chemii Przemysłowej zostało podzielone na klika tematycznych sal - odbywamy podróż przez nasze ciało od kości, przez krew, układ oddechowy, nerwowy, rozrodczy,  aż do najmniejszych kosteczek w uszach. Ponad 200 eksponatów pozwala na własne oczy zobaczyć to, co normalnie nosimy w sobie, a do czego dostęp mają tylko lekarze. Moje pierwsze słowo po zobaczeniu ludzkiego kręgosłupa ? "Tego się nie da podrobić na żadnej makiecie".


Wystawa owszem, jest kontrowersyjna - tak samo jak kontrowersyjny jest sam temat śmierci czy choroby. Można ją śmiało określić jako szokująca, bo sama byłam zdruzgotana widokiem 18 tygodniowego płodu które już wygląda jak maleńkie, w pełni wykształcone niemowlę, czy miniaturowego śmiertelnego nowotworu. Jednego o tej wystawie nie można powiedzieć - że jest przerażająca. Wychodzą myślałam jednak o nieprawdopodobnym poświęceniu ludzki, którzy oddają swoje ciała do celów naukowych, czyli tak na prawdę dla zdrowi i życia każdego z nas.


Uważam, że Body Revealed to wystawa dla każdego - laika, lekarza, ucznia podstawówki. Im szybciej zrozumiemy, jak niesamowicie skomplikowanym urządzenie jest nasze ciało, tym szybciej nauczymy się traktować je z należytym szacunkiem. W stosunku do niego jesteś jak saper - najmniejsze błędy będą Cię wiele kosztować, bo jednak w tym fascynującym systemie jest bardzo mało części zamiennych...



Zdjęcia pochodzą ze strony http://www.bodiesrevealed.pl

czwartek, 26 czerwca 2014

EatFit - kolacja

 

Tak wiem - wielu mądrych specjalistów odradza jedzenie kolacji w ogóle. Ja jakoś mimo wszystko nie bardzo sobie wyobrażam powrót do domu po treningu i nie zjedzenie niczego. Rano obudziłabym się głodna i zła jak nieszczęście.

Na kolacje wybieram zazwyczaj coś lekkiego, szybkiego w przygotowaniu. Ostatnio wieczorem na stole króluje sałatka z tuńczykiem.

Składniki:

- 1/2 paczki sałaty 
- puszka tuńczyka
- pomidorki koktajlowe
- awokado
- słonecznik łuskany
sos:
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- 1 łyżka soku z cytryny
- 1/2 łyżeczki brązowego cukru

Przepis:

Awokado, tuńczyka i pomidorki kroimy na małe kawałki. Dodajemy mieszankę sałat i słoneczki. Wszystkie składniki sosu mieszamy i polewamy gotową sałatkę. 

Bon Appetit!

środa, 25 czerwca 2014

Wyzwanie - 30 małych rzeczy.

Gdyby mnie ktoś zapytał rok temu czy jestem szczęśliwa, prawdopodobnie wręczyłabym mu wizytówkę do psychologa, którą noszę od jakiegoś czasu w portfelu z nadzieją, że kiedyś znajdę czas żeby się z nim umówić. Rok temu rzuciłam moją oazę spokoju, rzuciłam dość stabilny związek, rzuciłam ukochaną szkołę baletową i postanowiłam przenieść się do Warszawy - czyli za bardzo nie miałam gdzie mieszkać, gdzie pracować, gdzie trenować i co jeść. Nie miałam nawet kota. Na dodatek byłam wkurwiona. 

Analizując mój stan ducha na dzisiaj, wiele się zmieniło - mam dwa adresy pod którymi mogę mieszkać. Mam kota. Mam nawet męża. Mam gdzie i z kim trenować. Co więcej, mogę to robić z osobiami, na których dźwięk nazwiska jeszcze niedawno łapał mnie dreszcz. Jedno się nie zmieniło - ostatnio znowu zaczynam się wkurwiać.

Wiem nawet jaka jest przyczyna tego wkurwienia - nigdy nie byłam człowiekiem zadowolonym z efektów i tu nawet nie chodzi o niezadowolenie z siebie. Raczej o jakieś wrodzone przeświadczenie, że mogę i muszę więcej, bo potem już nie będzie czasu i okazji. Celebracja zwycięstwa to u mnie nie szampan, tylko kartka i wyznaczenie kolejnego celu. Jestem totalnie nienauczona przeżywania sukcesu. 

Z pomocą na moje wkurwienie przyszła dzisiaj Nadine i jej akcja "30 małych rzeczy", która polega na robieniu przez 30dni zdjęć rzeczy, chwil sytuacji, które mnie ucieszyły. Nie będzie to łatwe, ale postaram się. 

Mam nadzieje że nie skończę z 30 zdjęciami mojego kota.....

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Kokosowa farba do drewna


Palety pod łóżko są już przygotowane, teraz czekają tylko na coś, na czym  można je postawić, czyli podłogę. Te które kupiliśmy były już po obróbce, czyli latanie ze szlifierką nas, całe szczęście, ominęło. Trochę czasu za to zabrało znalezienie odpowiedniej farby - takiej, która dobrze kryje, nie potrzebuje tysiąca podkładów czy gruntów i nie pachnie fabryką benzoesanu. Udało się, na szczęście, znaleźć farbę Bloom, która pachnie nawet kokosem!



Farba kokosowa jest dostępna w marketach budowlanych ( my kupiliśmy ją w Leroy Merlin) w 9 neutralnych kolorach. W palecie dominują raczej kolory ziemi, w tym biele, beże i brązy. Zdecydowaliśmy się na kolor "biały welon", czyli czystą biel. Nawiasem mówiąc, po głębszej analizie nazewnictwa farb ściennych jestem zdania, że osobą które na co dzień wymyślają takie kolory, przydałby się okulista i psycholog, a najlepiej egzorcysta....


Jest dość gęsta i wydajna, mimo że występuje w małych, 0,25l kubeczkach. Jeden kupeczek wystarczył nam do pomalowania jednej palety. Ma mocne krycie, wystarczyła jedna warstwa żeby drewno było dokładnie pomalowane bez prześwitów, mimo że niektóre elementy palet piją farbę jak dzikie.

Ocenilibyśmy farbę pewnie jako przyzwoitą, gdyby nie jedna, koronna zaleta - zapach. Pachnie mleczkiem kokosowym, co jest delikatnie wyczuwalne przy malowaniu, ale największe wrażenie robi na drugi dzień po malowaniu. Otwierając dziwi zostaliśmy znokautowani słodkim zapachem, który utrzymywał się jeszcze przez parę dni. Zapach nie ma nic wspólnego ze sztucznym, duszącym chemią. Raczej pachnie jak Raffaello....

Cena farby to około 36zł za 0,25l.

Palety przed:

Palety po:


PS. Farba tablicowa też już poszła w ruch!

środa, 18 czerwca 2014

SVR Lysalpha SPF 50

Kiedy temperatura dochodzi do +15 stopni zaczynam mieć dość marny wybór - mogę spalić się słońcem ze zbyt niskim filtrem, albo świecić jak dyskotekowa kula z filtrem przyzwoitym. Ostatnio jakiś cudem udało mi się znaleźć krem z filtrem który chroni, ale nie świeci. 

Mowa o SVR Lysalpha SPF 50. W 50 mililitrowej tubce mieści się emulsja o lekkiej konsystencji i delikatnym (jak na filtr) zapachu. Krem przeznaczony jest do skóry trądzikowej i tłustej, ale mojej wrażliwej nie robi krzywdy. Wchłania się zupełnie do matu, a dodatkowo matuje skórę na cały dzień. Można zrobić na nim makijaż, co na kremach z filtrem do tej pory było dla mnie rzeczą ekstremalną, a nawet ja już się udała, czułam się na modela na imprezie Playboya z toną tynku na twarzy, ale dużo uboższym dekoltem. Na tym kremie robi się makijaż ja na zwykłej matującej bazie. Nie wypływa też na jego trwałość, podkład nie wałkuje się, nie robi plam. Wystarczy dać mu chwilę na wchłonięcie. 

Filtr 50 zawarty w kremie dobrze chroni przed słońcem. Nawet po całym dniu ekspozycji, cera nie jest zaczerwieniona czy poparzona, co jest dla mnie chlebem powszednim latem, kiedy użyję za mało stabilnego filtra. Teraz z powodu nieustającej zabawy z kwasami migdałowymi taka ochrona jest dla mnie podwójnie ważna. 

Krem po nałożeniu minimalnie bieli, co pewnie spodoba się fanką jasnej karnacji, jednak nie jest to widoczny efekt, do którego zdążyły mnie już przyzwyczaić inne filtry. Jasna poświata znika po przypudrowaniu twarzy czy nałożeniu podkładu.

Jest nadzieja na mojej filtrowej drodze! 

Skład: Aqua (Purified Water), Ethylhexyl Methoxycinnamate, Methylene Bis-benzotriazolyl Tetramethylbutylphenol, Dicaprylyl Carbonate, Butylene Glycol, Octocrylene, Diethylamino Hydroxybenzoyl Hexyl Benzoate, Isohexadecane, Cyclopentasiloxane, Dimethicone, Glycerin, Glyceryl Stearate, Peg-100 Stearate, Tridecyl Salicylate, Behenyl Alcohol, Methyl Methacrylate Crosspolymer, Bis-Ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine, Potassium Cetyl Phosphate, Decyl Glucoside, Zinc PCA, Tephrosia Purpurea (Wild Indigo) Seed Extract, Tiliroside, Polyacrylate-13, Xanthan Gum, Squalane, Polyisobutene, Sorbitol, Polysorbate 20, Sorbitan Isostearate, Tocopherol, Disodium EDTA, Triethanolamine, Propylene Glycol, BHT, Phenoxyethanol, Chlorphenesin, O-Cymen-5-Ol, Parfum (Fragrance).

Cena: 39zł

Szeptem przypominam o normach nakładania, przy których noszenie filtra ma sens: 2 mg/1 cm2 skóry (czyli minimum 1-1,25 ml na samą twarz; 1,5-1,8 ml na twarz i szyję; ok. 30 ml na całe ciało).

wtorek, 17 czerwca 2014

Balet - gdzie warto czyli szkoła dla amatora.


W poprzednich rozdziałach moich monologów, poruszałam tematy CZY WARTO oraz W CZYM WARTO. Dzisiaj chciałabym zająć się następną częścią przemyśleń młodego baletomana, czyli gdzie warto. Swoje spostrzeżenia opieram na własnym doświadczeniu, na pewno są jakieś szkoły do których nie dodarła, albo za szybko się zniechęciła. Pod lupę chciałabym wziąć dwa miasta, w których rynek baletowy jako tako znam i polecić mogę z czystym sumieniem.




Wrocław

We Wrocławiu analiza rynku baletowego jest szybka i bezbolesna, bo tu de facto takiego runku nie ma. Monopol zgarnia jedyna licząca się szkoła - Szkoła Baletowa Operetki Dolnośląskiej, czyli tak która mnie przygarnęła, nauczyła, zaraziła pasją i puściła w świat, tak że nie ma nie wiadomo jakiego wstydu na mieście. Pewnie gdybym tam nie trafiła, do dziś balet kojarzył by mi się z facetami w rajstopach. Bije pokłony!

Szkoła prowadzi nabory we wrześniu, ale praktycznie dołączyć można przez cały rok, tyle że materiał do opanowania jest wtedy większy. Dla dorosłych prowadzone są zajęcia od podstaw, średniozaawansowane i zaawansowane. Wprowadzana jest technika tańca na pointach. Każdy semestr nauki kończy się koncertem szkoły.

Szkoła Baletowa Operetki Dolnośląskiej


Warszawa

W Warszawie szkół prowadzących zajęcia baletowe jest mówiąc delikatnie, zatrzęsienie. Każda większa szkoła tańca ma co najmniej jedną grupę zajęć z baletu. Postaram się pogrupować te do których chodzę na poziomy zaawansowania, żeby nikt się nie zabił, czego parę razy sama byłam bliska

Poziom Podstawowy:

Studium taneczno - aktorskie  Hanny Kamińskiej
+ zajęcia na pointach

Poziom Zaawansowany:

Egurolla Dance Studio Śródmieście

Akademia Tańca Zawirowania

Free Art Fusion

Poziom Początkujący + Zaawansowany

Szkoła Tańca i Baletu "Piruecik"
+ zajęcia indywidualne 
+ zajęcia na pointach
 



Na pewno w Warszawie jest jeszcze wiele miejsc w które nie trafiłam, więc lista będzie na bieżąco aktualizowana.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Instax na weselu


Z pomysłem fotobudki spotkaliśmy się po raz pierwszy na weselu znajomych, kiedy jeszcze własnego w ogóle nie planowaliśmy. Wyszliśmy ze zdjęciami w garści i totalnym zauroczeniem. Była to chyba pierwsza rzecz, której byliśmy pewni. Kiedy zaczęliśmy snuć plany o własnym ślubie, zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemie przez firmy oferujący takie usługi - minimalny czas wynajmu to godzina. Przy naszym gabarycie przyjęcia i ilości osób, po pół godzinie stania budki, goście zaczęliby z nudów robić sobie zdjęcia do paszportu...

Planów nie porzuciliśmy i w nasze ręce wpadł Instax. Okazał się świetną, mniej kosztowną i zabierającą czas alternatywą dla fotobudki. Wystarczyło wygospodarować trochę wolnej przestrzeni, gdzie mogliby stanąć goście. W aparat została wyposażona moja siostra, która z wzorową cierpliwością fotografowała coraz to nowych modeli.  

Naszym gościom możemy podziękować za otwartość na instaxa. Pozowali chętnie, nikogo siłą nie trzeba było wyciągać z krzesła i zmuszać groźbami. Myślę, że dobrze sprawdził się na naszym raczej koktajlowym weselu, gdzie był jedną robiącą zamieszania atrakcją. 

Sam aparat kupiliśmy na allegro, gdzie wybór modeli i kolorów jest spory. Większy problem był z trudniej dostępnymi kliszami, które w końcu udało nam się złapać kilka paczek w stacjonarnym sklepie Fuji. Od niedawna cała seria (aparaty i klisze) dostępna jest w sieci Empik.

Wyliczyliśmy około 2 zdjęć na osobę, co było trafione. Z częścią zdjęć goście wyszli z wesela, reszta wylądowała w specjalnym pudle i czeka na miejsce w naszym albumie ślubnym. Na razie niestety musimy się z nim chwilę wstrzymać, bo jesteśmy zajęci próbami wykończenia mieszkania zanim ono wykończy nas. Na dzień dzisiejszy proporcje są jednak odwrotne. 


czwartek, 12 czerwca 2014

Zły PR Pana B.




Pamiętam jak dziesięć lat temu przy moim szpitalnym łóżku na oddziale, na którym nikt nie chciałby się znaleźć usiadł ksiądz. Byłam zdziwiona, bo księży nie lubię i nie lubiłam już wtedy, bo mnie regularnie straszyli kotłem belzebuba i wiecznym potępieniem. Ja nigdy jakoś nie czułam, że mi się ognie piekielne należą, bo z natury jestem człowiekiem dość uległym, który bliźniemu źle nie życzy, nawet jak mi mocno bliźni podpadnie. Tamten jednak był inny, bo mnie nie straszył tylko tłumaczył. Tłumaczył mi że Bóg jest taki jak my i wcale mnie nie nienawidzi, tylko czasami się myli. Przez te pomyłki powstają choroby, ale Bóg stworzył lekarza i dał mu wiedzę, żeby mi pomógł. Przy dzisiejszym zamieszaniu, dalej wolę wierzyć w słowa tamtego księdza, niż profesorowi Chazanowi i lekarzom katolickim. 

Mimo złych doświadczeń z urzędnikami Pana B, jakoś ciągle byłam mu wdzięczna, że taki ładny świat stworzył i mnie postanowił na niego zaprosić. To bardzo miłe. Dlatego myślę, że on też jest oburzony, widząc zły PR rozkręcany przez samozwańczych marketingowców, wokół tematu lekarskiego. Mnie się jakoś w głowie nie mieści, że Pan B, którego rzekomych interesów tak zaciekle bronią katoliccy lekarze, chce żeby kobiety rodziły dzieci bez mózgu i czaszki, narażając je na ból i cierpienie o którym człowiek bez takiego doświadczenia nawet nie ma prawa mówić?Że Pan B mają na myśli  "ochrony życia poczętego" chce narażać kobietę, która i tak przechodzi przez piekło na jeszcze większe nieszczęścia każąc jej nosić w brzuchu dziecko, które zamiast kołyski dostanie trumnę. Że niby Pan B, ma plan, żeby człowiek bez szans na przeżycie cierpiał męczarnie, zamiast uścisnąć najbliższych i zasnąć? Ja jakoś nie umiem w męczarniach widzieć miłosierdzia, a do Pana B potrzeba znęcania się jakoś mi nie pasuje.

A może jest inaczej? Może po to lekarz dostał wiedzę, żeby pomagać? Może po to odkryliśmy, antybiotyki, in-vitro, eutanazje żeby nam się żyło i umierało milej? Może lekarz właśnie jest od tego, żeby zdążyć przed Panem Bogiem, ociemniałym podać rękę i niewytrwałym skracać mękę? Przecież każdy zabieg medyczny jest ingerencją w Boskich Plan. Koronografia przy zawale, bez której pacjent zmienił wymiar jest ok, a naciśnięcie czerwonego guzika w maszynie, która podtrzymuje życie na wyraźną prośbę zainteresowanego już nie? Może to nie Ci niewytrwali, a lekarze którzy nie chcieli skrócić bliźniemu męki będą potępieni?

Czasami mam wrażenie, że Pan B, patrzy z góry na Katolickich Lekarzy, profesora Chazana i myśli sobie, że ta wolna wola to chyba nie był najlepszy pomysł....

czwartek, 5 czerwca 2014

Paletowe łóżko

Nie, nie jestem żadną złotą rączką. Co więcej - z moim wrodzonym ciotyzmem, zmianę firanek na karniszu oblewam szampanem trzy dni. Zupełnie nie nadaję się żeby cokolwiek puknąć, stuknąć i nie spowodować strat w ludziach. Dlatego od mieszkania staram się trzymać z daleka, dopóki nie będzie w stanie używalności, bo jeszcze coś zepsuje.

Spędziliśmy trochę nocy na oglądaniu ram do łóżek, ale efekty były mizerne - to było nas stać zupełnie nam się nie podobało, a na to co nam się podobało zupełnie nie było nas stać. Zrezygnowani nastawialiśmy się psychicznie na życie bez ramy i spanie na gołej ziemi.

Naszemu mieszkaniu w bloku usilnie próbujemy nadać trochę loftowy charakter. Mam już betonowe płyty do łazienki i cegłę dekoracyjną na ścianę - dlaczego nie pójść dalej? I tu pojawia się paletowe łóżko. Cenowo jest dużo niżej niż najtańsza z oglądanych ram, a przy wykonaniu nawet tak nie skoordynowany człowiek jak ja raczej się nie zabije. Zapadła decyzja - robimy łóżku!

Na razie jesteśmy na etapie projektu i zbierania materiałów. Najważniejsze są palety - muszą być w dobrym stanie, najlepiej już wyczyszczone i wyszlifowane. Istnieją na rynku firmy zajmujące się dystrybucją palet jako bazą pod składnie z nich mebli.  Dzięki temu zaoszczędzimy trochę czas na latanie z papierem ściernym (szlifierką mogłabym zrobić sobie dość hardkowrowy peeling, więc wolę nie ryzykować). Łóżko w naszej wersji będzie białe, więc będziemy zmuszeni zainwestować w farbę i grunt do drewna (np. produktów do drewna Benjamin Moore )

Całe łóżko będzie się składać z 4 palet euro (80x120cm) i mieć wymiary 160x200. Efekty w praktyce? Już nie długo !


Designerski recykling na zdjęcia wygląda całkiem nieźle.
Spaliście kiedyś na takim łóżku? Sprawdza się?

środa, 4 czerwca 2014

EatFit - kasza jaglana na słono


Ciągle jestem pod urokiem kaszy jaglanej. Teraz postanowiłam sprawdzić, czy wersja na słono jest równie dobra, co jej czekoladowa koleżanka. Na pewno wygląda bardziej apetycznie....

Składniki (2porcje):
- 250g mięsa mielonego
- Pół szklanki kaszy jaglanej
- Pół puszki kukurydzy
- Pół puszki czerwonej fasoli
- Puszka Pomidorów
- Szklanka bulionu. 

Przygotowanie:
  1. Mięso mielone smażymy na patelni,
  2. Dodajemy pomidory, fasolę, kukurydzę  i chwilę dusimy,
  3. Dodajemy kaszę i wszystko zalewamy bulionem
  4. Dusimy wszystko ok. 20min, aż kasza wsiąknie bulion
  5. Formujemy kaszę na talerzu. 
  6.  
    Bon appetit!

wtorek, 3 czerwca 2014

Przegląd #1

 Czyli na co udało mi się wydać pieniądze i nie żałować.

1. L'oreal Rouge Caresse
Długo szukałam takiej pomadki. Czerwonej, pół transparentnej z połyskiem, którą można nakładać bez lusterka, ale jednak dość trwałej. Ta szminka przypomina trochę barwiony balsam do ust - zostawia dyskretny kolor, ale przede wszystkim nawilża i odżywia, co po serii matowych pomadek które lubiłam zimą jest w cenie. Na ustach wytrzymuje kilka godzin - bez jedzenia i picia. Przy jakimkolwiek kontakcie z ciepłem schodzi, ale równomiernie i zostawiając nawilżone i miękkie usta. Nie trzeba używać pod nią balsamu, ani używać konturówki. Jest zupełnie bezproblemowa.

Mój kolor to 403 Hypnotic Red, czyli klasyczna, zimna czerwień, idealna do codziennego makijażu, nawet do biura. Paleta kolorów jest duża (16) i dość klasyczna, z dominującymi różami i jagodami. 
Cena: 42zł / w promocji 29zł


2.Sterimar
Mój hit ostatniego czasu! Niestety, mój nos nienawidzi klimatyzacji. Uważa ją za najgorsze zło i buntuje się z całych sił. Dlatego zawsze po dłuższym czasie w klimatyzowanym pomieszczeniu(czyli wszędzie) wiem, że zaraz czeka mnie maraton z chusteczkami i czerwony nos jak u Rudolfa. Na prawdę - w takich chwilach jesteś z Rudolfem nie do odrżunienia, jak bliźniacy! 

Wcześniej na czerwony nos używałam zwykłej maści witaminowej, która jest tłusta, nie wchłania się i wygląda dość strasznie. Na szczęście miła Pani Farmaceutka postanowiła uratować mój i tak już nieźle nadszarpnięty wizerunek i zaproponowała maść dedykowaną dla takich jak ja - Sterimar. Jest to mała tubka z lekką emulsją w środku, która po nałożeniu na podrażniony nos lekko piecze, a potem wchłania się do sucha. Spokojnie można stosować ten krem pod makijaż (maść witaminową - powodzenia), na makijaż (maść witaminową - powodzenia), czyli w sumie ciągle podczas dnia i na nocy. Co najważniejsze - emulsja na prawdę działa, i to od razu. Nawilża, łagodzi podrażnienia, likwiduje zaczerwienienie i suchą skórę. Dzięki niej, gdyby nie sto paczek chusteczek w mojej torebce, nie byłoby widać, że jestem chora!
 Cena: 20zł/ kupiłam w promocji w superpharm za 0,99zł

3.Golden Rose Mineral Terracotta Powder

Z uwagi na fakt, że ja generalnie nie mam domu i w rubryce adres zamieszkania mogłabym wpisać "Polski Bus", bardzo cenię sobie takie gadżety. Multiprzydatność jest hasłem mojej dość ograniczonej kosmetyczki. Nie sposób nie polubić pudru brązującego i rozświetlacza pod jednym wieczkiem, na dodatek świetnie się uzupełniających. Mój kolor (05) to połączenie jasnego, brzoskwiniowego bronzera o matowym wykończeniu z klasycznym, perłowym rozświetlaczem. Na policzkach nie robią plam, ładnie stapiają się ze skórą i są trwałe. Na pewno znoszą wyjście na siłownie, trening, oraz 6godzinną podróż w klimatyzacji. 
Cena: 24zł
4. Sephora Super Nourishing Lip Balsam  
Pomadkę kupiłam przypadkiem, ponieważ Sephora była zdecydowanie bliżej dworca na który byłam już spóźniona niż Rossmann. Gdybym miała więcej czasu, pewnie skończyłoby się na  carmexie, któremu byłam wierna od lat. Po sephorowej pomadcę, spodziewałam się wazelinowego zapachu i konsystencji, ale nic, przemęczę się parę godzin a na miejscu kupie coś zaufanego. Pomadka jedna została i zostanie już na dłużej - ma fantastyczny, waniliowo-budyniowy zapach i lekką, ale nawilżającą konsystencję. Nie skleja ust, nie zostawia lepiej warstwy. Carmex po latach panowania ma godnego konkurenta. 
Cena: 15zł

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Kwiaty ślubne


Najpierw miały być białe róże, ale zlałyby się z suknią. Następnie przyszła era pastelowych róży, ale nie podkreślały mojego szalonego charakteru. Wybór kwiatów na ślub nie jest niestety tak prosty jak wydawało mi się na początku, dlatego chciałabym podziękować mojemu osobistemu doradcy florystycznemu - Gosi. Bez Ciebie prawdopodobnie poszłabym do ślubu z różą zakupioną w pobliskiej kwiaciarni w zębach

Bukiet ślubny

W ostateczności stanęło na najprostszej i najtrwalszej wersji - kulki z dwóch gatunków czerwonych kwiatów. Dolna warstwa to goździki, górna - czerwone róże. Są to podobno najbardziej wytrzymałe kwiaty, na tak wymagającą uroczystość. Całość była umieszczona z mikrofonie, dzięki czemu kwiaty mogły spokojnie tankować wodę. Część "do trzymania" została opleciona srebrną wstążką. Kwiaty faktycznie dały radę - po 3dniach dalej wyglądały jak w dniu ślubu.

Bukiet druhny

Świadkowa została wyposażona w mały bukiecik, który był złożony z dwóch kwiatków użytych w moim bukiecie - jednej róży i jednego goździka. Ogonki kwiatów były oplecione srebrną wstążką i ozdobione perełkami.

Kwiaty na stole

Ozdabianie stołów zostawiliśmy restauracji. Zależało nam tylko na czerwonych kwiatach w niezbyt dominującej formie. Nie zawiedliśmy się - powitały nas czerwone tulipany w kwadratowych kieliszkach z perełkami na dnie. 

 Ozdobienie samochodu 

Postanowiliśmy zrezygnować z wypożyczania luksusowej fury i wykorzystać to co mamy na stanie. Jakoś nie przemawiały do nas też wystrojone balonami i serpentynami ślubne samochody. Co więcej, chcieliśmy zrezygnować z jakichkolwiek ozdób. Niestety, chwilę przed ślubem właścicielka samochodu, prywatnie moja mama wjeżdżała na autostradę - rozejrzała się oczywiście w prawo i w lewo czy może włączyć się do ruchu. Nie zadała sobie jednak trudu żeby sprawdzić, czy samochód przed nią podziela ten pomysł i uprzejmie przepchnęła go na środek drogi, łamiąc przy tym zderzak i rysując maskę. Równie jak ona zdziwiony był kierowca samochodu z przodu - kapitan żeglugi śródlądowej. Wiadomo, jak już się pukać, to nie z byle kim. Naprawa niewychodziła w grę, więc postawiliśmy na maskowanie. Asymetryczna dekoracja ze sztucznych, czerwonych róż jakoś wplotła się w motyw śluby i pomogła ukryć mankamenty samochodu.