poniedziałek, 1 września 2014

Motywator: Mary Helen Bowers


Baletowa mama.

Od kiedy wyszłam za mąż jestem pod ciągłą kontrolą grupy Matek Apokalipsy. Taką grupą nazywam roboczo matki w całości oddane opiece nad dzieckiem. Uważam, że to postawa godna podziwu i z całej siły im kibicuje. Jednak ten klub ma także swoją gorszą misje: MA przy każdej nadarzającej się okazji snują przede mną mroczną wizję mojego przeznaczenia: "urodzisz dzieci i twoje życie się skończy. Zaleje Cię morze brudnych pieluch i rozstępów. Będziesz gruba, brzydka, zaniedbana. Ćwiczenia? Praca? Treningi? Pasja? Nie żartuj! W końcu skończą się takie głupoty i poznasz prawdziwe życie!"

Często ta wizja uzupełniana jest biograficznymi wstawkami o tym jak MA sama nie wyszła z domu przez rok, a jej mąż już kompletnie nie zwraca na nią uwagi. I mnie też to czeka. W takich sytuacji ja najczęściej dostaje dreszczy przerażanie i milknę, a moja Mama wychodzi z pomieszkania szepcząc na odchodne, że jeszcze chwilę posłucha takich pierdół i kogoś zamorduje. Ona jest wyznawczynią teorii, że dobrze zorganizowana matka jest w stanie zajmować się wszystkim czym chce. No,  o ile nie bawi  Rosemary. Udowadnia mi to zresztą od kilkudziesięciu lat. 

Potwierdzeniem teorii mojej mamy jest też Mary Helen Bowers. Amerykańska baletnica od lat namawia kobiety, żeby zastąpić fitness ćwiczeniami baletowymi. Aniołki Victoria's Secret zawdzięczają jej swoje niesamowite ciała. To właśnie ona przygotowała Natalie Portman do oskarowej roli w "Czarnym Łabędziu". Mało? Mary Helen jest autorką programu "Ballet Beautiful", dzięki któremu można wykonywać trening baletowy połączony z fitnessem w domu. Po wszystkich sukcesach zaszła w ciąże. I co....

...i nic. Ćwiczyła do ostatniego miesiąc ciąży, wpędzając w zawał serca przedstawicieli grupy Matek Apokalipsy. Z brzuszkiem nagrała program dla przyszłych mam, prowadziła warsztaty i szkolenia, trenowała swoje podopieczne, między innymi Miradne Kerr.


Po rodzeniu małej Belli, jej wysportowana mama szybko wróciła do formy, a jak dla mnie dziecko wcale nie wygląda na nieszczęśliwe i zaniedbane. 

Nie jestem nienormalna i nie namawiam żadnej kobiety w ciąży na ostre naparzanie crossfita na 3 dni przed porodem, albo biegi w maratonach, kiedy lekarz zaleca położenie się do łóżka. Jednak sport w naszym życiu, właśnie jako przyszłych matek powinien mieć szczególne miejsce. Zresztą ja tam wolę moją wysportowaną mamę z pasją, która w euforii skakała przed telewizorem na meczach i zabierała mnie na siłownie, niż przedstawicielki Matek Apokalipsy straszące totalną zagładą.

piątek, 29 sierpnia 2014

Zły nauczyciel, dobry jogin.



Słabo wspominam szkołę podstawową. Była dla mnie trochę obozem pracy przymusowej, w której ktoś w nauczycielskim mundurze stał nade mną z batem pokrzykując faszystowskie hasła. W mojej szkole negatywna motywacje była wychwalana pod niebiosa, bo niby na dźwięk słów "leniwy" albo "najgorsza klasa w szkolę" mieliśmy odpalić piąty bieg i udowodnić wszystkim że jesteśmy młodymi geniuszami którym żadne równanie niestraszne. Niestety, to tak nie działało. Jedyne co udało się tym sposobem uaktywnić w moim mózgu, to ogrom podziwu dla Agnieszki Chylińskiej za "Nauczyciele, fuck off".

Miałam mnóstwo tragicznych nauczycieli. Niezaangażowanych, humorzastych, wrednych. Chcących wpędzić mnie w "uzasadnione poczucie niższości". Ten taki nie był. Ten był empatyczny, otwarty, pytający co słychać, chcący pomóc. Był dobrym nauczycielem, z poczuciem misji, potrzebą przekazywania wiedzy. Może dlatego zdziwienie było tak wielkie, kiedy okazało się że zrezygnował z pracy w szkole. Jednak oczy otworzyłam naprawdę szeroko, dopiero wtedy kiedy dowiedziałam się dlaczego zrezygnował:


"Byłem nauczycielem kilkanaście lat. Lubie pracować z ludźmi, ale jestem zmęczony. Mogę pracować dalej, ale moja praca będzie mizerna, wykonana "byle jak". Ja tego nie chcę. Postanowiłem zmienić swoje życie, znaleźć nową energię. Zająć się czymś co będzie mnie znowu cieszyć. Otworzę szkołę jogi"

Na początku pomyślałam : po co? Jest wielu beznadziejnych nauczycieli, którzy grzeją krzesło na etacie i odbierają comiesięczne wynagrodzenie, kompletnie niewspółmierne do wykonywanej pracy. Nie ma w tym nic zdrożnego, mało jest zaangażowanych, poświęcających swoje życie dla firmy pracowników. Za to jeszcze nikogo nie zamknęli Guantanamo, bez przesady. 

Po chwili jednak oprzytomniałam - może on po prostu nie chce być jednym z tych ludzi? Tych którzy bez celu idą wydeptaną drogą do spłacenia comiesięcznej raty za Passata. Może on woli żyć bez Passata, za to z codzienną potrzebą robienia tego co mu sprawia przyjemność? Może nie chcę, żeby wstawanie do nauczycielskiej pracy kojarzyło mu się z poranną drogą przez mękę? Może dla niego brak stabilizacji jest mniejszym ryzykiem niż strach przed życiem obojętnego wyrobnika?

Każdy z nas ma jakieś kiełkujące pomysły w głowie, do których brakuje nam jednego impulsu, żeby je spełnić. Czasami ten impuls się pojawia, ale najczęściej spędzamy całe życie z dupą wciśnięta za biurko, kasę, kierownicę samochodu, którego nienawidzimy, ale który zapewnia nam w miarę stabilną sytuację życiową. Myślę, że dlatego historia tego nauczyciela zrobiła na mnie tak masakrujące wrażenie. 

On sam dla siebie był tym impulsem. 

źródła zdjęć : lacunaloft.com , soniawelch.co.uk

środa, 27 sierpnia 2014

Ballet Class #1


Dzisiaj rozwianie obaw pod tytułem "przyjdę na balet i nic nie będę wiedzieć"

Będziesz wiedzieć. 

Lekcja baletu toczy się według zaplanowanego schematu. Ma za zadanie przygotować nasze ciało do wykonania wariacji (układu baletowego). Polega na uaktywnieniu, wzmocnieniu i rozciągnięciu odpowiednich mięśni, które potem będą nam pomagać w tańcu. Takie ćwiczenia mają też na celu wyrobienie muzykalności, poczucia rytmu oraz koordynacji. 

Lekcja baletu dzieli się na 4 części, z czego pierwsza i ostatnia nie jest obowiązkowa i należy ją wykonać we własnym zakresie, a dwie środkowe wykonuje się planowo z nauczycielem. Są to:

  • rozgrzewka
  • ćwiczenia przy drążku
  • ćwiczenia na środku sali
  • rozciąganie 


Na początek odrobina teorii:

  • Pozycje baletowe nóg.

Nogi możemy ustawić w 5 pozycjach baletowych. Wyglądają one następująco:



  1. Pozycja I - stopy tworzą jedną linia, są złączone piętami, a palce skierowane są w przeciwnych kierunkach.
  2. Pozycja II - stopu tworzą jedną linię, pięty dzieli odległość mniej więcej długości jednej stopy, palce ustawione są w przeciwnych kierunkach. 
  3. Pozycja III - stopy skierowane są w przeciwnych kierunkach, pięty stoją jedna przed drugą, mając ze sobą bezpośredni kontakt. 
  4. Pozycja VI - stopy skierowane są w przeciwnych kierunkach, stoją jedna przed drugą w doległości długości jednej stopy,
  5. Pozycja V - palce jednej stopy dotykają pięty drugiej i odwrotnie. 

  • Wykręcenie nóg.

Magiczne i napawające grozą "wykręcenie" nóg nie jest w brew pozorom metodą torturowania młodych entuzjastów. Jest to przyjęty w balecie układ nóg, osiągany przez otwarcie bioder. W praktyce, kolana w każdej pozycji, w każdym ruchu mają być kierowane na boki, a nie do przodu. 




Wykręcenie nóg zależy od naturalnych predyspozycji, ale można je też wyćwiczyć - klika ćwiczeń opisała w poście Balet początek



  • Harmonogram lekcji 



Kiedy jesteśmy już rozgrzani, następuje pierwszy etap lekcji - ćwiczenia przy drążku.  Kolejno po sobie, następuje ćwiczenia:

  • plies
  • battements (tendus, jetes, jetes piques)
  • ronds de jambe (par terre, en l'air)
  • battements frappes
  • fondu
  • adagio
  • grands battements

Po pierwszej część zazwyczaj jest przerwa, na ustabilizowanie, a raczej złapanie oddechu. Kolejny etap ćwiczeń odbywa się na środku sali, gdzie zostaje nam odebrane oparcie, jakim jest drążek. Teraz stabilizacja ciała bazuje już na własnych mięśniach. Tutaj mają miejsce bardziej skomplikowane ćwiczenia, ale też skoki, piruety czy krótkie układy. Przechodzimy do:

  • port de bras
  • battements (tendus, jetes, frappes)
  • adagio
  • ronds de jambe (par terre, en l'air)
  • sautes
  • echappes
  • pirouettes 
  • jetes sautes  
  • sissonnes fermees
  • grands jetes

Po wykonaniu tych ćwiczeń, przechodzimy do samodzielnego rozciągania. Najczęściej jednak wygląda się tak:


fot. Marek Wójciak

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Motywator : Misty Copeland


Umięśnione nogi, szerokie biodra, duży biust, mocne ramiona. Początek treningu w późnym wieku. Żadnych drastycznych diet, głodzenia się, wacików na śniadanie. Po trzech latach wielki, międzynarodowy sukces. Jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości, czy warto zacząć, Misty Copeland jest na nie odpowiedzią. 


Taniec klasyczna ciągle uznany jest za enklawę szczupłych, wiotkich miłośniczek grapefruitów na wszystkie posiłki. Trzeba zaczynać od dziecka, ciężko trenować, nie jeść, nie pić, nie spać, ćwiczyć. Zaczynać przed 10 urodzinami. Ten mit powielają filmy i programy które opisują balet jako śmiercionośną drogę do perfekcji.

Historia Misty Copeland udowadnia, że balet jest przede wszystkim przyjemnością. 16 letnia koszykarka trafia na lekcję klasyki i przepada bez pamięci. Jest zdolna, wysportowana, ale z powodu niestereotypowej figury nie dostaje się do szkoły baletowej. Nie poddaje się i po 3latach zostaje solistką American Ballet Theatre. Mało? Zobacz na te zdjęcia!
Balet mimo swojej wielkiej wartości artystycznej ma też działanie bardzo przyziemne:
  • fajny tyłek
  • płaski brzuch
  • umięśnione nogi 
  • ładnie zarysowane ramiona
  • lepszą kondycje
  • imponujące rozciągnięcie ( a nic nie robi takiego wrażenia jak dobry szpagat)
  • schudniesz. 
  • wzmocnisz mięśnie. 
  • uelastycznisz stawy
  • wyprostujesz plecy 
  • przez kilka godzin w tygodniu będziesz się czuć jak Misty Copeland.

Miałam zrobić sobie dzisiaj przerwę od baletu, ale chyba nie mam na to czasu.  


czwartek, 21 sierpnia 2014

Historia pewnej jednorazówki


Proces kupowania przeze mnie sukni ślubnej był prosty i bezbolesny. Słyszałam co prawda wiele mrożących krew w żyłach historii o ślubnej traumie zalanej winem i furą pieniędzy, jednak mnie jakoś sukienkowe zapalenie mózgu nie dopadło. Wyszłam z założenia że ma być biało i ładnie. Szybko udało się osiągnąć cel. 

Moją drogę do posiadania sukni ślubnej zakopałam niemal w bezkresnej niepamięci, jednak lektura najnowszych "Wysokich Obcasów" pomaga mi odświeżyć umysł. Znalazłam tam artykuł "Historia sukienki na jeden dzień" który sercem moim - czyli młodej mężatki czującej jeszcze ścisk ślubnego gorsetu na płucach - wstrząsnął . Zaczynając od tego że nie mogę się zgodzić z insynuacja, że narzeczona planuje suknię ślubną na sam widok pierścionka (moja wisiała w szafie już wiele miesięcy wcześniej) kończąc na oskarżeniach, że Panna Młoda przychodzi do salonu z chęcią mordu w oczach.

Moja historia zaczęła się niewinny przeglądaniem portalu aukcyjnego klika dni po pierwszych napomknięciach o ślubie. 3 dni później znalazłam ogłoszenie, które rozesłałam do całej rodziny z prośbą o komentarz. W odpowiedziach dostawałam najczęściej kontakt do egzorcysty, ale postanowiłam zaryzykować. Wsadziłam Warszawiaka w samochód, stwierdziłam autorytarnie że nie wybieramy pieniędzy z bankomatu, bo nie chciałabym działać pod wpływem emocji. Dam sobie parę dni na przemyślenie, ewentualnie wrócimy. Wyszło jak zawsze. 

Pierwsza przymiarka

Nasze pierwsze spotkanie wyglądało jak większość internetowych randek. Jechałam z lekką niepewnością co zastanę - na ogłoszeniu wyglądała świetnie, ale właściwie każda z nas ma swoją "pokazową fotę". Taką, którą wysyła kiedy chce zrobić na kimś wrażenie. I na której w ogóle nie jest podobna do siebie w rzeczywistości. Kiedy dotarłam na miejsce, pchnęłam lekko drzwi i zobaczyłam ją leżącą na łóżku, wiedziałam że to ta jedyna. Była jeszcze piękniejsza, w jej delikatnej, aksamitnej bieli, obijały się promyki lampy. Od razu wiedziała, że jesteśmy idealnie dopasowane.

Z dopasowanie było tak łatwo. Potrzebowałam czegoś ma wzrost siedzącego skrzata i wymiar talii lalki Barbie na głodówce. I biust po tacie. W zasadzie to szukałam sukni na wymiar komunijny, tylko bez JHS. Ta leżałam idealnie, z każdej strony na każdy wymiar....

- To idę do bankomatu - stwierdził bez wahania Warszawiak widząc moją minę. 

Dokładnie tak - obyło się bez latania po salonach i mierzenia miliarda podobnych do siebie modeli. Obyło się bez płaczu matki, darcia koszuli przez teściową, samobójstwa ekspedientki. Obyło się nawet bez kredytu. Po pół godzinie sprawa była załatwiona.

Jasne, nigdy nie jest tak idealne - kilka razu chciałam opchnąć kieckę na allegro, rozpaczałam że wyglądam w niej grubo, a salon w którym była skracana prawie ją omyłkowo sprzedał. Jestem jednak prawie pewna, że gdybym kupiła suknię za milion dylematy i problemy byłby podobne. 

A, wspominałam że suknia kosztowała 400zł? Nie? To dobrze, dżentelmen nie rozmawiają o pieniądzach. 

Patrząc na sprawę z perspektywy czasu nie rozumiem emocjonalnej diarrhea'y Panien Młodych z "Wysokich Obcasów". Ich pędu, płaczu, pożyczania pieniędzy. Za kilkanaście lat pewnie będziemy patrzeć na nasze suknie z uśmiechem sentymentu - zmienią się trenty, wzorce, to co dzisiaj jest piękne, zaraz będzie śmieszne.  A nawet najpiękniejsza, najdroższa i najoryginalniejsza suknia ślubna nie zapewni szczęśliwego małżeństwa. Z doświadczenia wiem, że szczęśliwe małżeństwo zapewnia tylko ciężka praca na miarę chilijskiego górnika w środku lata połączona z cierpliwością tybetańskiego mnicha. I miłość.