źródło: niecodziennik
Marzyłam o nim od poniedziałku. Zeszłego. Marzyłam o nim oglądając idealne umalowane, wypoczęte twarzy mijające mnie na biurowym korytarzu. Był tym jedynym, wyśnionym. On. Piątek.
Powiedziałabym że mam matematycznie niewiele czasu na podnoszenie levelu mojej atrakcyjności. Po szybkim przeliczeniu podczas ostatnich 12dni spędziłam 80godzin w biurze, 20 w sali wykładowej, 12godzin na treningu oraz jakieś 3lata świetlne w komunikacji lądowej. Przejechałam 700km samochodem i tysiące autobusem. Musiałam jeszcze czasami trochę spać. Pod koniec tygodnia zaczął mylić mi się zsyp z windą, a po szóstej kawie wiedziałam gdzie jest przód. Ot normalny dzień w polskiej stolicy biznesu.
W piątek wyleciałam z biura jak z katapulty, widząc siebie w wannie z lawendową pianką, na bogato pijącą szampana. To mój dzień! W sobotę obudzę się jak bohaterki "mody na sukces" - w pełnym makijażu , satynowej pościeli i z perfekcyjną fryzurą! Skoczę tylko na szybkie zakupy maseczek, płynów do kąpieli, kremów pod oczy, nad oczy, na wewnętrzne oko, na nos, policzki, podbródek, lewe ucho, prawe ucho, czoło i duszę. W końcu każda reklama mówi mi, że jestem tego warta.
Z pełnymi siatami środków do tuningu wpadłam do domowego spa. Ja potrzebowałam dogłębnej odnowy. Moim oczom jednak ukazał się ktoś kto potrzebował odnowy o wiele bardziej.
Zabiegi w moim domowym spa obejmowały sześciogodzinne pranie, sprzątanie, zamiatanie, mycie, ścieranie, wycieranie oraz przecieranie mopem. Na deser pomalowałam paznokcie.
Uwielbiam wolne wieczory, mogę wtedy tyle zrobić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz