"Mężczyźni wolą blondynki" - mawiała jedna z najmniej stabilnych psychicznie kobiet w historii, nawet jak na blondynkę. Wtórują jej do tej pory mężczyźni, z moim mężem włącznie. Ja jakoś do jasnych włosów nie mogę się przekonać, mimo że one wyraźnie się przekonują, zwłaszcza w letnich miesiącach.
Po wakacjach, refleksach ślubnych i całe masie obowiązków przez które nie miałam czasu myśleć co mam na głowie, moje włosy były kolorystycznie w słabym stanie - na dole wspomnienie rozjaśniania, na środku wspomnienie ślubnej farby, a na górze wspomnienie o tym, jaki naturalny kolor został mi sprezentowany przez naturę. Niewesoło.
Do koloryzacji, jak zawsze postawiłam na Matrixa. Po przebojach z domową koloryzacją sklepową, po której system na moich włosach jest raczej zero - jedynkowy : albo rudy, albo czarny, staram się używać farb profesjonalnych, kupowanych w hurtowniach fryzjerskich. Fajne jest też to, że jest możliwość wybrania wody, która nie zniszczy mi włosów na totalny wiór.
Sama farba, o dziwo, ma przyjemny, owocowy zapach. Jest gęsta, łatwo się nakłada i nie spływa z włosów. Ja stosuję doradzoną przez znajomego fryzjera metodę - odrosty farbuję mieszankę farba+woda utleniona, a do farbowania reszty dolewam sporą ilość odżywki do tego mixu i dokładnie mieszam. Dzięki temu włosy są równo zafarbowane.
Cena farby waha się w zależności od hurtowni w której kupuje - między 20 a 30zł. Woda to koszt ok. 5zł. Czyli wydatek dokładnie taki sam jak na farbę kupioną w drogerii.
Farba jest duża - tuba mieści 90ml i rozrabia się ją w stosunku 1:1 z wodą (można stosować wodę najwyżej 12%). Jedno opakowanie spokojnie wystarcza na pokrycie moich długich włosów. Na włosach powinna zostać około 40min. Potem dobrze jest użyć szamponu albo odżywki zakwaszającej.
Ja wybrałam kolor 7M - Mokka, razem z wodą 3%. Kolor wyszedł na poziomie mojego naturalnego, ciemnego blondu ze złotym refleksem. Włosy pokryły się równo, mimo że nie nakładała farby ze specjalną celebracją - pomalowałam pędzelkiem odrosty, a w resztę po prostu wmasowałam farbę jak odżywkę. Włosy nie są po farbie zniszczone, przeciwnie, w końcu nabrały blasku i intensywnego koloru.
Wiem, wiem, mężczyźni i tak wolą blondynki. Nie mniej, ja tam jestem zadowolona!
Śliczny kolor włosów! :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://justineshape.blogspot.com/
Fajny pomysł na zdjęcia!
OdpowiedzUsuńJa wolę "nieblondynki". Od lat farbuję włosy, ale naturalnie - henną. :-)
Ja się henny cały czas boje, ze względu na chemicznie farbowane już włosy :(
UsuńJa mam naturalnie troszkę jaśniejsze od Twoich i farbuję dosyć rzadko i na taki kolor ze na pierwszy rzut oka nie widać odrostów, jednak mojemu mężczyźnie marzę się na czarno... hmm spróbowałabym ale farba odpada a nie wiem jak z henna czy szamponetka, wiec puki co zostanę przy swoich prawie naturalnych :D
OdpowiedzUsuńJa też lubię takie kolory, że można długo można nie farbować włosów ! Ja znowu sama marzę o czarnych - nosiłam ten kolor w liceum i byłam megazadowolona :)
UsuńOjjj nie kuś mnie bo zaraz wyląduje w drogerii haha, muszę pomyśleć nad henna może tego się szybciej pozbędę jak się rozmyśle :D
OdpowiedzUsuńMi najładniejsza pseudoczerń (czyli ciemny, zimny brąz ale nie kruczy) wychodził po 500 brąz z L' oreal Casting :)
Usuń