czwartek, 31 lipca 2014

Niemoralna propozycja, czyli kryzys męskości


Ostatnio postanowiłam odświeżyć mój dawno zapomniany profil na jednym z portali. Z nadzieją w oczach zobaczyłam sporo kopert wyświetlających się w rogu ekranu. Oczami wyobraźni już widziałam siebie w mediolańskich magazynach modowych. Niestety, większość okazała się spamem, pozostawiając Mediolan tak samo daleko, jak kilka minut wcześniej. Jednak była między nimi też inna wiadomość - "Propozycja"...

"Propozycja" była właśnie tym, czego po tak sugestywnym tytule można się spodziewać. Była to regularna oferta sponsoringowa od miłego pilota, który za odpowiednią opłatą zamierzał urządzić sobie ze mną małe międzylądowanie. Z wrodzonej delikatności nie powiem między czym.

Sama byłam zdziwiona reakcją, jaką wzbudziła we mnie propozycja - nawet jakoś specjalnie nie poczułam się obrażona. Chyba za dużo w życiu internetu widziałam, żeby odebrać to jako celowy atak na moją cnotę. Jestem raczej losową poszkodowaną. W realnym świecie Pan Pilot, nawet gdyby zagadał mnie na lotnisku, na pewno przez myśl nie przeszłoby składanie mi tego typu ofert. Magia Internetu. Nie, w żaden sposób mi to nie komplementuje, mam całkowitą świadomość popartą wieloletnim doświadczeniem, że mężczyźni się o mnie nie zabijają. Co prawda jeden z moich byłych chłopaków popłakał się przy naszym rozstaniu, aczkolwiek patrząc na prędkość z jaką otarł te łzy o biust uroczej blondynki, z perspektywy czasu podejrzewam, że płakał ze szczęścia....

Myślę że Pan Pilot nawet już nie pamięta moich zdjęć. Wysyła takie wiadomości na ślepo - a nóż znajdzie się jakaś chętna - w końcu nie tak łatwo o dobrą utrzymankę. Jak głosi stara prawda, każdy orze jak może. Ja nie jestem zainteresowana, bo po pierwsze mam męża, po drugie mam męża, po trzecie mam męża, a po czwarte nie istnieją takie pieniądze za jakie chciałoby mi się po godzinach pracy i treningów wskakiwać wieczorem z euforią w strój pokojówki. Na dodatek mam moralność przedwojennej guwernantki.

Jednak ta wiadomość skłoniła mnie do refleksji. Pan jest po 30stce, więc nie jest jakoś tragicznie stary. Napisał że jest pilotem - czyli nie może być jakoś wybitnie durny. Nawet jak jest niewyobrażalnie brzydki, inteligencją można wiele nadrobić. Poza tym piloci muszą trzymać się w niezłej kondycji - panem z piwnym brzuchem też raczej nie jest. Piloci dobrze zarabiają.Można założyć, że na rynku matrymonialnym nie jest zupełnie przegrany, a jak wiadomo kobiety prowadzą się coraz gorzej.

Nawet mi się nie chcę myśleć w kontekście "Propozycji" o słabej moralności. Jeżeli jest dobrowolna podaż, to niechaj będzie nieprzymuszony popyt. Prawa rynku i tak nie przeskoczysz, zwłaszcza tego z usługami. Zdecydowanie bardziej mną wstrząsa męskie lenistwo - czy młody, przystojny, obyty mężczyzna nie jest w stanie ruszyć się z fotela pilota i wyjść na łowy? Zapolować na uroczą, niczego nie świadomą dziewczynę w nocnym klubie potem ją kilkakrotnie wykorzystać, zostawić i nie odbierać nigdy telefonu? Poderwać uroczą kelnerkę z pobliskiego lotniska, po czym wychodzą rano po śniadanie zaginąć na wieki? Czy wam Panowie, na prawdę już nie zależy tych podbojach, a potem chwaleniu przed kolegami? Zupełnie za darmo? Ja nie wiem, czy Harvey Specter tak działałby na kobiety, gdyby miał kieszenie wypchane paragonami za usługi...

A tak już zupełnie na marginesie: Panie Pilocie, poważnie? Serio? Chce Pan uprawiać sex z jedną i tą samą kobietą i jeszcze za to płacić ?

Nawiasem mówiąc dziękuję Panu Pilotowi, że tą losową wiadomością już totalnie wpadnę w lęk przed lataniem. Mojej fobii brakowało już tylko świadomości, że sterujący maszyną myśli o dupach...

środa, 30 lipca 2014

Matrix Socolor.beauty

"Mężczyźni wolą blondynki" - mawiała jedna z najmniej stabilnych psychicznie kobiet w historii, nawet jak na blondynkę. Wtórują jej do tej pory mężczyźni, z moim mężem włącznie. Ja jakoś do jasnych włosów nie mogę się przekonać, mimo że one wyraźnie się przekonują, zwłaszcza w letnich miesiącach.

Po wakacjach, refleksach ślubnych i całe masie obowiązków przez które nie miałam czasu myśleć co mam na głowie, moje włosy były kolorystycznie w słabym stanie - na dole wspomnienie rozjaśniania, na środku wspomnienie ślubnej farby, a na górze wspomnienie o tym, jaki naturalny kolor został mi sprezentowany przez naturę. Niewesoło.

Do koloryzacji, jak zawsze postawiłam na Matrixa. Po przebojach z domową koloryzacją sklepową, po której system na moich włosach jest raczej zero - jedynkowy : albo rudy, albo czarny, staram się używać farb profesjonalnych, kupowanych w hurtowniach fryzjerskich. Fajne jest też to, że jest możliwość wybrania wody, która nie zniszczy mi włosów na totalny wiór. 

Sama farba, o dziwo, ma przyjemny, owocowy zapach. Jest gęsta, łatwo się nakłada i nie spływa z włosów. Ja stosuję doradzoną przez znajomego fryzjera metodę - odrosty farbuję mieszankę farba+woda utleniona, a do farbowania reszty dolewam sporą ilość odżywki do tego mixu i dokładnie mieszam. Dzięki temu włosy są równo zafarbowane.

Cena farby waha się w zależności od hurtowni w której kupuje - między 20 a 30zł. Woda to koszt ok. 5zł. Czyli wydatek dokładnie taki sam jak na farbę kupioną w drogerii. 

Farba jest duża - tuba mieści 90ml i rozrabia się ją w stosunku 1:1 z wodą (można stosować wodę najwyżej 12%). Jedno opakowanie spokojnie wystarcza na pokrycie moich długich włosów. Na włosach powinna zostać około 40min.  Potem dobrze jest użyć szamponu albo odżywki zakwaszającej.

Ja wybrałam kolor 7M - Mokka, razem z wodą 3%. Kolor wyszedł na poziomie mojego naturalnego, ciemnego blondu ze złotym refleksem. Włosy pokryły się równo, mimo że nie nakładała farby ze specjalną celebracją - pomalowałam pędzelkiem odrosty, a w resztę po prostu wmasowałam farbę jak odżywkę. Włosy nie są po farbie zniszczone, przeciwnie, w końcu nabrały blasku i intensywnego koloru.

Wiem, wiem, mężczyźni i tak wolą blondynki. Nie mniej, ja tam jestem zadowolona!

wtorek, 29 lipca 2014

CleanFood: Domowa granola


"Po robić płatki do mleka?" - myślałam, dopóki któregoś dnia nie przeczytałam sobie składu. Bardziej naturalny i zdatny do spożycia jest mój odświeżacz do kibla. Płatki uchodzą w opinii publicznej za zdrowy, pełnowartościowy produkt, który można bez wahania jeść samu lub podawać dzieciom. Życzę miłej lektury składu....

Domowa granola jest szybka do zrobienia, tania i dobra. Jej smak jest zupełnie inny niż tej wypełnionej sztucznymi dodatkami - lepszy!

Składniki:


- Płatki owsiane (mogą być eko, o ile na opakowaniu nie jest napisane że zawierają śladowe ilości czegokolwiek - wtedy to strata pieniędzy)

- orzechy (u mnie włoskie i laskowe)
- miód 
- suszone owoce (bez dodatku siarczanów lub domowe)

Ja do granoli sama ususzyłam śliwki i brzoskwinie. Wbrew temu, co całe życie myślałam suszenie owoców jest banalnie proste - wyciągasz pestki, układasz na blaszce w piekarniku, ustawiasz na 120 stopni, uchylasz lekko drzwiczki piekarnika i idziesz oglądać jakiś film, albo najlepiej trylogię. Wracasz, wrzucasz owoce w woreczku do zamrażarki i gotowe. 

Proporcja płatków owsianych do dodatków to 1:1

Sposób przygotowania:

- orzechy rozbijamy tłuczkiem do mięsa na mniejsze części,

- suszone owoce kroimy,
- płatki i dodatki wrzucamy do naczynia i polewamy 250ml miodu. Mieszamy wszystko aż miód równomiernie rozprowadzi się po składnikach,
- całość składników rozkładamy na blaszce do piekarnika,
- rozgrzewamy 170 stopni i pieczemy przez około 30min co jakiś czas mieszając,
- gotową granolę od razu ściągamy z blachy i studzimy już na talerzu - inaczej przyklei się do blachy i będzie trzeba skrobać.
- gotowe! Teraz wystarczy zalać porcję mlekiem, a resztę zamknąć w szczelnym pudełku. 

I to właśnie jest granola którą można spokojnie jeść samemu lub dawać dzieciom. Bez cukru, sztucznych barwników czy konserwantów.


Bon appetti !

poniedziałek, 28 lipca 2014

DIY: Koci materac

Rudy jest indywidualistą. Konsekwentnie wdraża w życie zasadę, że nikt mu nie będzie mówił co on ma robić. Od lat olewa wszystkie poduszki, jakie mu uprzejmie podsuwamy. Sam wybiera sobie miejsce w którym kładzie się spać. Ostatnio jest to drewniana półka w szafce, twarda i zimna, od czego pęka moja kociomatczyne serce.

Zagadka rozwiązała się, kiedy kupiliśmy płaskie pokrowce na krzesła, a Rudy z umiłowaniem zaczął na nich sypiać. Rudy nie lubi poduszek, woli coś miękkiego, ale płaskiego. Postawiłam wykorzystać tą wiedzę i zrobić dla Rudego materac na twardą szafkę. Wygląda na to że miałam zaszczyt trafić w koci gust. 

Materac produkuje się w kilka minut - wystarczy pianka tapicerska (dostępna w marketach budowlanych ) i poszewka na poduszkę. Piankę docinamy do wymiaru (u mnie długość poduszki i szerokość półki), wkładamy w poszewkę i materac gotowy. Można też samodzielnie uszyć poszewkę z dowolnego materiału, proponuje jednak wszyć wtedy zamek lub guziki, żeby poduszka nie była jednorazowa. 

Materac jest praktyczny - można go przenieść w nowe ulubione miejsce kota (Rudy jest kreatywny i lubi zmiany), łatwo wyprać lubi zmienić poszewkę. To prosty sposób żeby uszczęśliwić kota w 5min.

sobota, 26 lipca 2014

Sesja z Victoorią

Kiedy Magda z Agencji Victooria zaproponowałam zabranie mnie do lasu, cieszyłam się jak dziecko. Była to fantastyczna okazja żeby zrzucić spodnie poplamione farbą, otrzepać ręce z tynku i w ogóle jakoś ogarnąć. To niesamowite uczucie - poczuć się znowu jak dziewczyna, po miesiącach postrzegania siebie jako konserwatora powierzchni użytkowej. Dziękuję Magda! Odkryłaś na nowo moją kobiecość, zupełnie jak w "Tańcu z Gwiazdami" !

piątek, 25 lipca 2014

Bezglutenowe placki jagodowe


Przeprowadziliśmy się. Zatrzasnęliśmy za sobą drzwi karmnika z lekkim trzaskiem i mocnym uczuciem ulgi. Znowu mieszkamy w jednym mieszkaniu. Znowu trzeba sprzątać tylko w jednym mieszkaniu. Co za radość!

Zwracając uwagę na fakt, że mam pełnowymiarową  kuchnię, z pełnowymiarową płytą i jakimkolwiek piekarnikiem, zamierzam oddawać się w kuchni kulinarnym perwersją, dając upust mojej skumulowanej energii kulinarnej. Dzisiaj pierwszy etap. 

Bezglutenowe placki przejdą do historii naszej rodziny - to pierwszy posiłek jaki ugotowałam w nowym domu. Taki odwrócona ostatnia wieczerza. Na dodatek w niedziele. Zainspirowała mnie jak zwykle niezawodna Kwestia Samku.


Składniki:
- 300g jagód
- 1 szklanka mąki ryżowej
- puszka mleka kokosowego
- 2 łyżki sody 
- 2 łyżki brązowego cukru/syropu z agawy

Przepis:
Melko kokosowe podgrzewamy. Ściągamy z palnika, dodajmy mąkę małymi porcjami, cały czas mieszając. Kiedy masa będzie spójna, wsypujemy sodę oczyszczoną i cukier. Do ciasna dorzucamy jagody, delikatnie mieszkając. Ciasto powinno mieć gęstą konsystencję - jeżeli tak nie jest, dodajemy mąki aż do jej uzyskania. Smażymy na patelni z obu stron - polecam na oleju kokosowym, niesamowity zapach unosi się w całym domu. Do dekoracji używałam jagód i brązowego cukru startego w moździerzu.

O cudownych właściwościach oleju kokosowego chyba nie muszę mówić - używany zewnętrznie świetnie działa na skórę i włosy, na patelni czy w piekarniku nie ma tłuszczu ani cholesterolu. Warto zainwestować w ten dobrej jakości. Zawsze kupowałam z hipermarkecie zwykły w butelce, który trzeba było rozgrzewać w ciepłej wodzie przed użyciem. Ostatnio skusiłam się na olej kokosowy z BIO PLANETE i różnica jest nieporównywalna! Olej nie twardnieje, pięknie pachnie, jest o wiele wydajniejszy. Będę próbowała jeszcze innych marek, ale ten mogę śmiało polecić. Do kupienia w sklepach Organic i w internecie np. na stronie Sklep Kokosowy.

piątek, 18 lipca 2014

DIY: paletowa rama do łóżka z zagłówiekiem i oświetleniem

    
Dzisiaj przepis na paletowe łóżko. Samo wykonanie jest banalnie proste i gdyby nie malowanie i schnięcie palet można byłoby zrobić je w pół godziny.

Składniki:

- 4 palety euro (120cmx80cm)
- 4 deski drewniane (u mnie 150cmx20cm)
- 5 wąskich prostokątnych kątowników
- 6 szerokich prostokątnych kątowników
- 2 kątowniki w kształcie litery "L"
- 2 dystanse do mebli
- 2 przykręcane lampki (u mnie TAKA)
- 2 kołki do betonu 

Opcjonalnie:
- farba do drewna (u mnie TA)


Palety wcześniej malujemy i zostawiamy do wyschnięcia. Suche układamy w docelowym miejsce. Dla mnie optymalnym jest ułożenie palet - dwie górne dłuższą krawędzią do ściany, dwie dolne dłuższą krawędzią do siebie.

Palety łączymy kątownikami przykręcanymi na wkręty do drewna. 


Deski zagłówka malujemy i pozostawiamy do wyschnięcia. Gotowe układamy na płasko i łączymy kątownikami. U mnie dystans między deskami to 4,5 cm. Następnie skręcony zagłówek przymocowujemy do łóżka za pomocą kątowników w kształcie litery "L".


Zagłówek mocujemy do ściany na pomocą kołków. Przewiercamy ostatnią deskę, następnie wywiercamy ścianę i mocujemy kołek do betonu. Między deskę a ścianę wkładamy dystans, żeby zostało miejsce na puszczenie pod spodem kabli do lampek. Sam kołek ukrywamy pod przyczepem lampki. Włącznik do lampki umieszczamy między deskami (u mnie wchodzi idealnie, nie rusza się , nie trzeba go przyklejać). Kabel od lampki możemy za pomocą taśmy naprawczej przykleić do kątowników od strony ściany - wtedy nie będzie go widać. 

Łóżko jest gotowe!

Palety można pomalować na dowolny kolor czy zrobić wzory. Ja wybrałam farbę do drewna dzięki której nie trzeba go gruntować i lakierować. Zawsze to mniej roboty. 

Po pierwszej przespanej nocy mogę stwierdzić, że ani palety, ani ułożony na nich materac nie jeździ i nie przesuwa się. Rama jest idealna na standardowe materace (140x200 i 160x200), a "stoliki" które powstały z bocznych skrzydeł palet świetnie się sprawdzają. Miało być to tylko chwilowe, ekonomiczne rozwiązanie (cena całego łóżka z zagłówkiem i oświetleniem to około 300zł, za jednoosobowe cena jest o połowę niższa) ale na razie wygląda, że zostanie z nami na dłużej:)

czwartek, 17 lipca 2014

Red Hair


Moja przygoda z rudymi włosami, zaczęła się jak większość rzeczy w moim życiu - przypadkiem. Po niefortunnym rozjaśnianiu, miałam do wyboru albo pomarańcz, albo ogolenie głowy na zero. Ten drugi przypadek wydawał mi się dość odważny jak na moją przewidywalną osobowość. Zostałam ruda.

Przez 3lata noszenia tego koloru przetestowałam wszystkie dostępne farby na rynku. Nie jest to wielki wyczyn, bo czysto miedzianych farb jest bardzo mało. Zależało mi na w marę naturalnie wyglądającym, miedzianym blondzie. Po głębokiej selekcji wyłoniłam 3 farby, które śmiało mogę polecić wszystkim pragnącym ognistych włosów.

L'oreal

Féria Préférence 74 Mango Intensywna Miedź

fot. Martyna Romaniuk

Mój zdecydowanie ulubiony odcień. Mango to intensywny, miedziany blond na poziomie 7. Kolor (jak na rudy) trzymał się dość długo, nie blakł, schodził równomiernie do ciepłego, rudawego blondu. Farba nie niszczy (jak na rudy) włosów, po farbowaniu są miękkie i błyszczące. Farba równomiernie chwyta włosy, nawet przy moim chaotycznym, samodzielnym nakładaniu. Jedno opakowanie farby wystarcza na pokrycie włosów długości widocznej na zdjęciu.


 

 L'oreal 

Excellence Crème 7.43 Blond Miedziano-Złocisty

fot. Dariusz Różycki

Blond miedziano- złocisty to najbardziej naturalnie wyglądająca rudość jaką miałam na głowie. Po farbowaniu mogłam spokojnie nabrać każdego że miedziane włosy miałam od urodzenia. Czasami prawdę musiałam tłumaczyć godzinami. 

Jest to także najmniej inwazyjna farba, idealna na chwilową zmianę koloru. Wypłukuje się do blondu, łatwo pokryć ją jakimkolwiek ciemniejszym kolorem. Nie niszczy włosów, dodane odżywka ładnie je zakwasza i domyka łuski. Farbę spokojnie można nałożyć samemu, nawet na długie włosy bez obawy, że kolor wyjdzie nie równy.Gdybym dzisiaj miała  znowu nosić rude włosy, bez zastanowienia wybrałabym tą farbę. 

 

L'oreal

Féria Préférence 78 Pure Paprika Bardzo Intensywna Miedź

 fot. Marika Jarosz

Moja górna granica w intensywności koloru. Kilka razy przez przypadek udało mi się uzyskać bardziej rzucający się w oczy kolor, ale wtedy miałam poczucie że gdybym próbowała dostać się do cyrku, zatrudniliby mnie z miejsca. 

Pure Paprika to esencja miedzi w najczystszej postaci, zdecydowanie dla osób które lubią zwracać na siebie uwagę na ulicy. Kolor bardzo szybko się wypłukuje, dość mocno wżera się we słowy, przez co zdecydowanie je osłabia. Po wypłukaniu się farby włosy są mocno przesuszone, wymagające regeneracji. Jak dla mnie kolor na "wielką okazję", ale zdecydowanie nie do regularnego farbowania.Przy długich włosach konieczna jest pomoc drugiej osoby - farbę łatwo nałożyć nierówno.



Wszystkie prezentowane przeze mnie farby są spokojnie do kupienia w drogerii, a ich cena nie przekracza 30zł. 

Ostatnio kusi mnie letni powrót do rudych włosów. "Rudy" czas wspominam czasami z łezką w oku, bo ten charakterystyczny kolor zawsze był mi bliski. Powstrzymują mnie chyba tylko drobne niedogodności z nim związane - częste farbowanie włosów, ich zniszczenie, regenerowanie. No i jeszcze fakt, że kiedy masz rude włosy przestajesz być dla ludzi ładny, brzydki, gruby, chudy, mądry czy głupi. Jesteś po prostu rudy.

wtorek, 15 lipca 2014

Balet na wakacjach - Warszawskie Studio Tańca


O ile w czasie szeroko pojętego roku szkolnego ze znalezieniem zajęć baletowych w Warszawie nie ma problemu, o tyle w wakacje następuje chyba masowa regeneracja. We większości szkół ciemno i głucho, ale na szczęście są chlubne wyjątki, które pozwalają mi nie obrosnąć tłuszczem.

Myślę że wakacje są dobrym okresem żeby w ogóle zacząć swoją przygodę z baletem. Nie dość że mamy więcej czasu, pogoda jest bardziej sprzyjająca, sezon bikini w pełni, to jeszcze jest szansa lepiej się przygotować i zrobić dobre wrażenie w grupach początkujących startujących z nowym sezonem. Ja tego nie zrobiłam i wiem, jak później ciężko jest taki złe wrażenie zatrzeć. 


Nie chcę nikogo zachęcać do kota w worku, więc będę opisywać tylko te zajęcia, na których sama byłam, przetestowała i wiem że są dobre.


Warszawskie Studnio Tańca 

WST, które normalnie prowadzi całoroczne zajęcia, o których wspominałam już we wcześniejszych częściach pamiętnika młodego baletomana, w wakacje ma propozycję bloków temtycznych. Zajęcia są prowadzone w formie tygodniowych warsztatów z danym prowadzącym. Oprócz baletu, można uczestniczyć także w zajęciach innych form tańca (np. Jazzu) i zajęć około baletowych (np. rozciągania). 
Program na aktualny tydzień zawiera zajęcia z baletu klasycznego na dwóch poziomach zaawansowanie i neoklasyki. Poniżej umieszczam obowiązujący plan zajęć.

 
Aktualny blok to ostatnie w tym miesiącu warsztaty, ale kontynuacji możemy spodziewać się już na początku sierpnia. Pojawiła się też informacja że WST planuje w nowym sezonie rozpoczęcie zajęć dla doświadczonych tancerzy, czyli tak zwane masterclass. To bardzo motywujące - zwłaszcza dla mnie, bo po ostatnich przerwach doświadczony tancerzom mogę co najwyżej podawać ręczniki, ale nie tracę ducha walki.

Dokładne informacje na temat warsztatów, zapisy i cennik dostępne są na stronie Warszawskiego Studia Tańca.

Zdjęcia wykonał Marek Wójciak.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Lunch Box Aladdin


Mam średnią przyjemność pracować w dzielnicy, która nie jest w jakimś szaleńczy sposób rozwinięta gastronomicznie. Do niedawna mieścił się tu jedynie popularny fast - food. Zostawał mi więc wybór - albo ciepłe śmieciowe jedzenie, albo domowe, tyle że na zimno. Na szczęście mój mąż mnie kocha.


Lunchbox Alladin składa się z dwóch termosów - na zupę i drugie danie, chociaż spokojnie można ich używać oddzielnie. Posiada szczelne korki, w tym jeden z uchwytem. Mniejszy pojemnik jest wyposażony w dodatkową przegrodę - np. na mięso i ryż. Termos obiadowy pozwala zrobić ciepły, 2 - daniowy obiad w domu  i po 5 godzinach zjeść ciepły, 2daniowy obiad w biurze. Mieści w sobie niecały litr, czy wystarczającą ilość dla jednej osoby. Sam pojemnik jest lekki i szczelny, spokojnie można wrzucić go do torby bez obawy że będziemy mieli potrawkę ze wszystkich rzeczy w środku. 

Urządzenie jest idealny dla takich jedzeniowych oszołomów jak ja, którzy najchętniej wyrywaliby składniki kucharkom w restauracjach i czytali składy produktów, a ufają jedynie temu co zrobią sami. Aladdin występuje w 2 wariantach - jako pojedynczy termos i w 2paku, jednak dla szczególnych głodomorów istnieje nawet opcja połączenia razem czterech pojemników. Lunchbox jest dostępny np. na stronie Twój Lunchbox.