piątek, 6 grudnia 2013

Złote krążki






Przeszliśmy trochę wojnę o obrączki. Trochę się różniliśmy w gustach i zapotrzebowaniu. Ja chciałam coś oryginalnego, z nutą fantazji, projektu którego nie powstydziłby się Alexander Mcqueen. Warszawiak celował raczej w formę, którą spokojnie nabylibyśmy w sklepie z wkrętami. 

Po burzliwych, wieczornych dyskusjach, po kolejnym powiedzeniu ostatecznego "no ale przecież" postanowiliśmy spotkać cię w połowie drogi - wybraliśmy klasyczne, okrągłe złote obrączki.Dokładnie takie jakie noszą nasi rodzice i ich rodzice.

Po szybkiej analizie oferty salonów jubilerskich w stolicy doszliśmy do wniosku że albo sprzedamy nerkę, albo poszukamy szczęścia gdzieś w świecie. Mały salon jubilerski we Wrocławiu zaoferował nam cenę niższą o budżet naszego wesela. Nie zastanawialiśmy się długo. Tak samo jak ja nie zastanawiałam się długo nad tym czy ma mi opaść szczęka kiedy Pani Jubiler popatrzyła na złoto przez lupę i powiedział "Stare rosyjskie złoto". Byłam onieśmielona widzą. 

Do Wrocławia przywiozłam ze sobą decyzje o ponadczasowej klasyce. Którą w dzień następny po południu miałam zamówić.
                          
                           

Wszystko byłoby proste i zgodnie z planem. Byłoby. Byłoby gdyby nie to że w dzień zamawiania obrączek w godzinach przedpołudniowych dostałam od Warszawiaka takie oto zdjęcie:
 
Z podpisem : "A takie?". I wtedy poczułam że takie. I takie zamówiła. 
Pani Jubiler zapytała mnie o grawer. Uradowana, chcąc napisać coś sentymentalnego Warszawiakowi przez co zobaczę wzruszenie w jego oczach i sercu zapytałam :
-A ile znaków?
- A jaki ma Pani rozmiar - odpowiedziała Pani Jubiler
- 7 - odparłam pełna nadzeii
- To jak się zmieści imię narzeczonego, będzie Pani miała sporo szczęścia - odparła Pani Jubiler z lekkim zażenowaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz