- Zróbmy jakąś psychodele - powiedział Marek, jedząc drożdżówkę w centrum Wrocławia. To nawet nie było takie przerażające. Zdecydowanie bardziej przerażał mnie fakt, że był w doskonałym nastroju. Dla mnie wystarczającą psychodelą jest fakt, że ktoś jest w doskonałym nastroju o 7 rano w poniedziałek.
- Dobra - odpowiedziałam usilnie starając się nie wpaść twarzą w kubek termiczny z kawą który trzymałam w ręce. I zasnąć. Powstrzymywało mnie tylko to, że było -3.
- Mam dla Ciebie suknię ślubną - dodał Marek, przegryzając bułkę i wprowadzając mnie w stan sporego zdziwienia, jaka jest jego domowa definicja słowa "Psychodela"? Co prawda, swego rodzaju niechęć Marka do formalizowania związku znałam od dawna. Ale żeby zaraz psychodela?
Potem było już tylko milej. Gosia Motas przygotowała piękną, psychodeliczną suknię ślubną z czarnym welonem, w której czułam się jak dorosłe dziecko Rosemary. Brakowało tylko płynącego po starej kamienicy soundtrack z ostatniego pokazu Macieja Zienia.
fot - Marek Wójciak
dress - Gosia Motas
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz