Nie jestem wielkich fanem cieni do powiek. Najczęściej po ich użyciu wyglądam jak przemalowana reprezentantka gimbazy, aż mam ochotę zarzucić na siebie leginsy i bluzkę w panterkę. Wypracowanie palety, z której mogę korzystać i rano w półśnie przed wyjściem do pracy, i wieczorem na szybko przed wyjściem do opery było sporym wyzwaniem. Temat jednak udało się jakoś ogarnąć.
Lubie cienie Inglota przede wszystkim za to za to, że są trwałe, miękkie i można je nakładać nawet palcami. Jest to mój ulubiony sposób aplikacji, ponieważ ja nie jestem w stanie znaleźć w domu telefonu czy pilota do telewizora, a co dopiero miniaturowego pędzelka do cieni. Zamknięte są w fajnych, wytrzymujących tornado w torebce paletach, aczkolwiek byłam większą zwolenniczką tej starszej wersji, która była wyposażona w lusterko. Ale przejdźmy do kolorów.
1. 373 MAT
Czysta biel, zimna, bez żadnych domieszek. Najczęściej stosuję ją do rozjaśnienia wieczorowego makijażu, lub jako cień bazowy. Ładnie wygląda z szarością i innymi mocnymi kolorami.
2. 350 MAT
Pomieszanie szarości z beżem. Kolor jest zdecydowanie zimny. Ładnie sprawdza się solo, ale też w towarzystwie brązów, beży i ciemnych szarości.
3. 348 MAT
Ciemna, matowa szarość. Bardzo ładnie się rozciera, z łatwością uzyskują smoky eyes, ale też ładnie wygląda w postaci lekkiej kreski przy linii rzęs.
4. 352 MAT
5. 153 perl
Mieszanka różu, brązu i fioletu. Kojarzy mi się z hinduskimi makijażami, na pięknych powiekach ogromnych oczu. Na co dzień z beżem lub bielą, na wieczór z oberżyną lub czernią. Bardzo uniwersalny i oryginalny kolor.
6. 395 perl
Mój inglotowy hit, którego zużyłam nieskończoną ilość opakowań. Jasny, perłowy beż który idealnie stapia się z jasną skórą. Nadaje się na całą powiekę, pod łuk brwiowy, na policzki i do rozświetlania twarzy. Idealnie kryje zmęczenie, jest najlepszy na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz