poniedziałek, 25 listopada 2013

Sen o Warszawie


Sen o Warszawie nie istniej. Przynajmniej nie mój, bo ja w ogóle nie śpię. Chroniczne niewyspanie udrażnia mi za to połączenia w mózgu o których nie miałam pojęcia. Jest 7 rano, a mi przypomniały się wzruszające zajścia moich ostatnich miesięcy spędzonych w mieście betonu. Postanowiłam zawrzeć je w krótkich przypowieściach.

Przypowieść pierwsza : Teoria Wielkiego Podrywu. 

 

                Zakupy w centrum handlowym na A robię zdecydowanie za rzadko. Jednym z powodów mojego żalu jest fenomenalny Mac Donald na terenie części samoobsługowej. Drugim szalenie interesujące znajomości zawierane na ternie "bazarku świeżości".
                Pewnego dnia błądziłam między skrzyniami pełnymi dorodnej marchwi, świeżych pomidorów i pełnej blasku papryki, kiedy zostałam zaczepiona szarmanckim " Przepraszam Panią Bardzo!". Odwróciłam się i mym oczom ukazał się sympatyczny staruszek, który wiekiem zdublował mnie chyba ze cztery raz. Nic mnie bardziej nie rozczula niż straszy, szarmancki mężczyzna. Od razu wpadam w nostalgie, że takich mężczyzn już nie ma, w oczami wyobraźni widzę jego młodsze wcielenie w mundurze, tańczącego walca z uroczą damą w kawiarni. Co jest z reguły średnio prawdopodobne, bo gdyby ten Pan był młodzieńcem na wydaniu w dwudziestoleciu międzywojennym, matematyka karze sugerować że teraz bardziej niż z "Casablancą" miałabym do czynienia z "The Walking Dead"  , ale nie ma co być drobiazgowym.

- Przepraszam Panią Bardzo! Czy ten sok jest z czystej marchwi , czy ma jakiegoś dodatki. Wie Pani, lata lecą, wzrok już nie ten! - powiedział Starszy Pan wciskając w moją dłoń szklaną butelkę 

Poczułam się bohaterem narodowym.W dresie. Batman w dresie. Robin w Dresie. Jarosław w Dresie. Zbawiłam!
- Sama marchew proszę Pana - odparłam pełna entuzjazmu pomocy kombatantowi który pewnie uszkodził wzrok podczas drugiej wojny światowej , stojąc na pierwszej linii frontu. 

- Wiem - odparł z szarmanckim uśmiechem - Wiem , przecież nie jestem ślepy , ale wie Pani jak długo musiałem czekać żeby tak podrywać młode dziewczyny i być w tym wiarygodny. 

Przypowieść druga : Szara Eminencja. 

 

               Jeżeli kiedykolwiek słyszeliście w wywiadach poirytowane gwizdy czerwonego dywanu, opowiadające jak to nie mogą normalnie funkcjonować bo wszędzie ludzie się na nich gapią, szepczą
i pokazują dyskretnie palcami - to było o mnie. W kontaktach z ludźmi z za srebrnego ekranu jest ostatnim chamem i gburem. Ostatnio w ramach łączenia się sacrum z profanum niemal oblałam Pan Jacka Żakowskiego kawą. Jego kawą, gdyż zderzenie było czołowe. Ja nie miałam kawy, pewnie gdybym ją miała nie wpadałabym na Boga Ducha winnych prestiżowych dziennikarzy radiowych i prasowych.

                           Niestety ostatnio okazało się że tylko ja wpadam w panikę w kontakcie z gwiazdą. Z zupełnie odmiennym, wręcz socjalistycznym poglądem można spotkać się w Szkole Baletowej do której mam zaszczyt uczęszczać. Szara Eminencja zasiada tam w pokoju woźnych, których zadaniem jest pilnować, żeby nikt ale to nikt nie chodził po korytarzu w butach. Uważam, że to bardziej oddani pracownicy z jakimi w życiu miałam styczność. Na pewno bardziej oddani niż ja. Bo ja piszę bloga w godzinach pracy.

                         Na korytarzu Szkoły Baletowej pojawiła się ostatnio Piękna Pani z Telewizji. Liczyłam, że chociaż się rozczaruje i okaże się że magia Photoshopa i oświetlenia robi swoje. Oczywiście nie robi  i Piękna Pani z Telewizji jest - na złość światu i niszcząc podwaliny mojego poczucia własnej wartości - na prawdę piękna. Na mnie zrobiła ogromne, druzgocące wrażenia. Proporcjonalnie odwrotne wywarła na Szarej Eminencji.

- GDZIE MI TU ŁAZISZ W BUTACH?! JA MAM PO TOBIE SPRZĄTAĆ ?! - rozległ się krzyk z pokoju woźnych.

Piękna Pani z Telewizji potulnie zrzuciła buty i pomaszerowała w skarpetkach przez czeluści korytarzy.







Jako kartkę z pamiętnika dodaje mój ulubiony kubek na sobotnie poranki. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz